Sunday, 5 January 2020

Sfefano Libertu Na południu



Stefano  Liberti  (ur.1974)  -  włoski  dziennikarz,  który  za    książkę  wydaną  w  2009 roku  dostał  Premio  Indro Montanelli.   Na  LC  6,49 (140 ocen i 13 opinii).
Lampedusa  – włoska wyspa pochodzenia wulkanicznego na Morzu Śródziemnym (leżąca pomiędzy Maltą i Tunezją), o powierzchni 20,2 km². Jej długość wynosi 9 km, a szerokość 3 km. Wyspa leży na szlaku morskim, przez który do Europy docierają nielegalni imigranci z Afryki. 
We  wstępie  autor  pisze:
„…Ich determinacja prawie zawsze spotykała się z moim podziwem, ich wiara w złudzenia często wzbudzała we mnie litość i współczucie…..”
Moje  odczucia     podobne,  tylko  że  ja  nie  widzę  wyjątkowości   tej  chęci  migracji,  jak  i  oszustów   mamiących  biednych  ludzi   lepszym  życiem.  Przecież  w  cywilizowanej   Polsce  XXI  wieku  dalej  tkwi   mit  „Ameryki”  jako  upragnionego  Raju.
Liberti  zaangażował  się  emocjonalnie,  odwalił  kawał  solidnej  roboty,  co  nie  zmienia  faktu,  że  czytałem  to  z  sukcesywnie  spadającym  zainteresowaniem,  bo  przecież  sam  przeżyłem  46 lat  w  izolacji  od  „cudownego  świata”,  od  dzieciaka  żyłem  marzeniami o  wolności  i  luksusie  życia  na  Zachodzie,  jak  i  bohaterskimi  opowieściami  o  Polakach,  którym  udało  się  uciec  z  tego  „najweselszego  baraku  w  obozie  Krajów  Demokracji  Ludowej”,  „najweselszego”,  lecz  jednak  „baraku”,  by  wreszcie  poznać  „zimny  prysznic”  po  emigracji  z  przyczyn  rodzinnych  do  Kanady  w  1990 roku.  A  teraz  pędząc   godziwe  życie  na  emeryturze  w  tym  najwspanialszym  miejscu  na  Ziemi,  czytam  o  Afrykanerach  i  im  współczuję,  lecz  o  wiele  bardziej  interesują  mnie  mechanizmy  kuriozalnego  nielegalnego  napływu  Chińczyków  na  ten  kontynent,  którego  rządy  Stanów  Zjednoczonych  i  Kanady  udają,  że  nie  widzą.  Równocześnie  osobiście  wysłuchałem  historii  wielu  imigrantów  dosłownie  z  całego  świata (z  przewagą  przybyszów  ze  Sri  Lanki,  jak  i  Afganistanu  i  obu,  według  starego  nazewnictwa, Pakistanów), a  każda  z  nich  zasługuje  na  osobną  książkę.
Reasumując,  przeczytałem z  zaciekawieniem  ten  reportaż,  lecz  obecna  rzeczywistość,  po  dziesięciu  latach  od  jego  wydania,   wywołuje  refleksję,  że  niestety,  autor  pisał  trochę  „sobie  a  muzom”,  a  zdesperowanych  ludzi  topiących  się  na  pontonach  przybywa,  podobnie  jak  cwaniaków  żerujących   na  ich  marzeniach.  Czyli  beznadzieja,  więc  więcej  niż  6/10  dać  nie  mogę.    

No comments:

Post a Comment