PLICA POLONICA a ŻYDZI
czerwiec 2005
[wielotematyczny prolog wydał mi się za długi, więc go skróciłem.WG, czerwiec 2011]
PROLOG
PLICA to fałda, zmarszczka, stąd się wzięła nasza PLISA; a PLICA POLONICA to KOŁTUN czyli twardy zlep włosów głowy powstający głównie wskutek wszawicowego ropnego zapalenia skóry głowy. Zaszczytny ten przymiotnik, sławiący POLSKĘ szeroko zawdzięczamy „fryzurze” polskich kobiet, nieznanej poza Polską od XIV wieku, a u nas „modnej” do XX wieku. Cenną definicję podaje Wł. Kopaliński „plica polonica [polonica, polska – gdyż kołtun, dawniej powszechny, na Zachodzie znikł nierównie wcześniej], zbity kłąb włosów na głowie powstały skutkiem brudu, niemycia i nieczesania głowy, połączony zwykle z wszawicą, uważany za objaw MAGICZNEJ choroby zadanej przez czary, przy czym OBCIĘCIE KOŁTUNA sprowadzać miało PARALIŻ i ŚMIERĆ osoby nim dotkniętej. Przesąd ten .....dotrwał .....do pocz.XX w.” [podk. moje]. Już w 1902 roku Zygmunt Gloger w „Encyklopedii Staropolskiej Ilustrowanej” [którą posiadam i czytuję] zżymał się
nad tą medyczną nazwą twiedząc, że „zjawisko kołtunem zwane od wieków było znane u Germanów, nad Renem, w Bawaryi i t.d., i z zachodu na wschód, a nie odwrotnie się rozprzestrzeniło..........nazwa WEISELZOPF jest ...niemieckim wymysłem” Wyjaśnijmy: prawidłowa nazwa kołtuna brzmi WEICHSELZOPF od WEICHSEL - Wisła, i ZOPF - warkocz, pedantyczna fryzura czyli wyszło „wiślana fryzura”. Dodajmy, że Gloger na końcu pisze: [pis.orig] „Dołączamy przytem objaśnienie, że nietylko na Pińszczyżnie ale i na Mazowszu były okolice, np. dawna ziemia Wiska nad Biebrzą, gdzie jeszcze na początku XIX wieku pewna część ludności obojej płci nosiła zapuszczone kołtuny”.
Walka z nazwą jest irracjonalna, a w myśl zasady: „nie ważne dobrze czy źle, grunt by o nas mówili” mamy wyjątkowy powód do satysfakcji, że wreszcie jesteśmy rozpoznawalni. Przecież na co dzień Poland jest mylona z Holland, a polish kojarzy się z polerowaniem. Z trzech znanych w Ameryce Polaków tj JP II, WALESA i PULASKI, za dwadzieścia lat, wspominany będzie tylko ten ostatni, a to z racji tradycyjnej hucznej parady. Przecież żadna encyklopedia na świecie nie podaje Łukasiewicza, co ponoć lampę naftową wynalazł, ani Wróblewskiego z Olszewskim, co ponoć tlen skroplili, ani też innych. Bo to tylko nasza polska megalomania, taka sama jak w kwestii obalenia komunizmu, uratowania Europy przed inwazją bolszewików w 1920 r., czy pozostawania „przedmurzem chrześcijaństwa” granicząc tylko i wyłącznie z chrześcijańskimi sąsiadami.
Owszem, dwoje „wielkich” ludzi pochodziło z Polski - Skłodowska i Korzeniowski - tylko, że nikt o tym nie wie. W najważniejszej amerykańskiej encyklopedii [WEBSTER] o tej pierwszej czytamy: „CURIE Pierre [1859-1906], i MARIE [1867-1934], FRANCUSCY fizycy, mąż i żona, którzy razem z Becquerelem dzielili nagrodę Nobla [1903] za badania radioaktywności, w tym odkrycie radu i polonu. Marie Curie otrzymała drugą nagrodę Nobla w 1911.”[podkr.moje]. Co do Conrada, to dostałem w prezencie od znajomych, kanadyjskich inteligentów [naprawdę inteligentów - bez żadnej ironii], piękne wydanie zbioru opowiadań tego KLASYKA literatury anglosaskiej. Gdy moja żona nadmieniła, że to Polak - Teodor Józef Konrad Korzeniowski, który z drugiego i trzeciego imienia sklecił pisarski pseudonim, to ofiarodawcy spojrzeli na nią tak, jak ja na swego zięcia – Kosowara, gdy oświadczył, że Albania była największym mocarstwem w Europie i zwała się Ilirią. A przecież w obu przypadkach mamy do czynienia z bezsporną prawdą.
Nie zapominajmy, ze niejaki George WEIGEL, /nieznany w świecie, lecz w Polsce cieszący się wielką estymą/, w biografii WOJTYŁY pt „Świadek Nadziei”, omawiając fenomen intelektu papieża, stwierdza, że ZACHÓD miał wielką trudność w uznaniu tegoż [tzn intelektu], ze względu na obowiązujący w świecie aksjomat: „POLSKI INTELEKTUALISTA TO OKSYMORON”. Aksjomat - to pewnik, a oksymoron - to zaprzeczenie samo w sobie, paradoks, śmieszna niedorzeczność jak „słodki ból” czy „gorzkie szczęście”. Tak więc cieszmy się z tego przymiotnika „polonica”. Litwinom przypisano kołduny, a nam kołtuny.
Rozgadaliśmy się, a tu kołtun na nas czeka. Otóż, jak wszem i wobec wiadomo, kołtun ma jeszcze przenośne znaczenie, Jest to pogardliwe określenie człowieka zacofanego, o ciasnych horyzontach myślowych. Przykro mi lecz to bezdyskusyjna prawda, że określenie to jest trafne w stosunku do większości Polaków. Nie rozdrabniając się na rozważania o „Moralności Pani Dulskiej”, zasygnalizujmy najjaskrawszy paradoks. Jak to jest, że społeczeństwo skrajnie antysemickie, które „antysemityzm zasysa z mlekiem matki”, ogłasza ŻYDÓWKĘ - Królową Polski, a ŻYDA Jezusa chce, wbrew Watykanowi i chrześcijańskiej doktrynie, też intronizować? Jak to jest, że społeczeństwo w 97% deklarujące wiarę katolicką nie zna pierwszych słów Ewangelii wg św. Mateusza brzmiących „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama..” bądź Ewangelii wg św. Łukasza [3,23] wg której ojciec Najświętszej Panny – HELE jest z rodu Dawida? Chcesz się przekonać, to powiedz kołtunowi, że Królowa Polski miała na imię MIRIAM i że powiła Jezusa mając co najwyżej 13 lat. (za skutki nie odpowiadam). Jaki jest poziom umysłowy społeczeństwa głoszącego, że krew chrześcijańskich dzieci potrzebna Żydom na macę? Czyż ponad 600 lat koegzystencji to za mało, by do zakutych łbów doszło, że KOSZER nie dopuszcza nawet śladu krwi? Czemu idee fixe swego idola - PAPIEŻA POLAKA, że „ŻYDZI TO NASI STARSI BRACIA W WIERZE"” szeroko olewają? Mój idol ks. TISCHNER mówił o Polakach: „Jako naród godni podziwu, jako społeczeństwo - POŚMIEWISKO ŚWIATA”. O wiele dosadniej wyrażał się NORWID: „Jestem zmęczony uczuciem obrzydzenia dla całego społeczeństwa polskiego, złożonego z lalek bez woli i serca, modlących się i robiących zbrodnie” A skoro już raz zacytowałem Norwida, to pozwolę sobie dorzucić dalsze jego opinie, jak najbardziej związane z POLSKIM KOŁTUNEM: „My pochodzimy ze społeczeństwa jedynego na globie, w którym nie ma ani jednego czymkolwiek bądż wyższego obywatela, który by zelżonym od rodaków albo upoliczkowanym i nawet obitym nie był” czy też „Polacy - nikogo i nigdy nie oceniali i nie cenili - nigdy! Zawsze: albo lekceważyli albo bałwochwalili”. A z tego bałwochwalstwa i Hymn mamy, o którym Norwid pisze (a mój Ojciec często mawiał): „Kiedy kto w swojej Epopei Narodu sam wyśpiewuje, że dopiero nauczy go ktoś obcy, jak zwyciężać?”.
Oczywiście, polskie kołtuństwo istnieje na każdym polu, lecz ja, w tym wypracowaniu ograniczę się, zgodnie z tytułem, do kołtuńskiego antysemityzmu. Przyjmując konwencję, że ŻYDZI to sprawcy nieszczęść, a KOŁTUN to ja, przy pomocy auto-wiwisekcji prawdę przedstawię w sposób lekki, łatwy i przyjemny, aby wynagrodzić lekturę ponurego prologu. W ostatnim słowie prologu wyrażam wdzięczność Kazimierzowi Wielkiemu (1310-1370), który Żydów do Polski przyjął, bo bez nich, mielibyśmy do obarczania winą tylko masonów i cyklistów. No, jeszcze rusofobia...
ROZDZIAŁ I
Już pięćdziesiąt lat przed moim narodzeniem uzależniony zostałem od Żydów, bo dziadkowie mieszkali na żydowskich Nalewkach, a byt rodziny w dużym stopniu zależał od Żydów, a dokładnie od ich brudnych gaci. Tak, bowiem Babcia prała Żydom czy też dla Żydów. A więc już 50 lat przed moim przyjściem na świat Żydzi zadecydowali o moim losie. Gdyby nie brudzili, babka nie miałaby co prać i wszyscy by zdechli z głodu, a ona oczywiście nie zostałaby moją babcią.
Przeskoczmy teraz wprzód o trzydzieści lat do incydentu „żydowskiego”, który mógł odmienić los mego Ojca, a przez co zadecydować o moim poczęciu. Aby to było jasne uprzedzę fakty i powiem, że moja Mama postanowiła wyjść za mego Ojca, po jego doktoracie, a ten incydent mógł wszystko zrujnować. A było to tak:
Tadzio (mój Ojciec in spe) pobierał nauki u Urszulanek, w przedszkolu, raczej krótko, a potem gęsi, u gospodarza pasał i na harmonii pogrywał. Do szkól go nikt nie posyłał, to i nigdy nie chodził. Maturę zdał jako ekstern, i to z greką i łaciną, w wieku 27 lat, dzięki niebywałym zdolnościom, determinacji, syzyfowej pracowitości i pomocy finansowej, starszego o sześć lat, brata Feliksa, nie-Żyda, ale za to CYKLISTY. W 1933 r. zaczął studiować na Uniwersytecie Warszawskim, który ukończył z odznaczeniem w ciągu dwóch lat, by po następnych dwóch obronić pracę doktorską, u prof. Arnolda. Tak więc w cztery lata ukończył wydział historii, zrobił doktorat, zgodnie z obietnicą ożenił się (pięć dni po obronie pracy doktorskiej) i zaczął pracę habilitacyjną, a to dzięki wyżej wymienionym przymiotom, jak również dwóm parom okularów o podwójnych szkłach. A, że zawiść jest najsilniejszym uczuciem POLSKIEGO KOŁTUNA, to teza, że taki kujon w okularkach i w dodatku z wydatnym, czerwonym nosem (co było pozostałością po paleniu pakuł na nosie, w celu wypędzenia róży) musi być, panie, Żydem, spowodowała incydent, który zamierzałem opisać. Tylko, co tu opisywać, skoro każdy zna „Zezowate Szczęście”, a jak nie zna, to głąb, bo to bezdyskusyjnie największe polskie arcydzieło; a jak zna, to pamięta, co pana Kobielę, co odgrywał Piszczyka, spotkało w auli uniwersyteckiej. Tak, tak chodzi o „GETTO ŁAWKOWE”. Żyd, który by na nie nie przystał, obity zostałby dotkliwie i studiów nigdy by nie ukończył. Szczęśliwie Tadziowi uwierzyli, że Polakiem jest, a na żydowskich Nalewkach mieszka z biedy, a nie z pochodzenia. Tak czy inaczej znów nad moim losem zawisł ŻYDOWSKI miecz Damoklesa.
ROZDZIAŁ II
No i przyszedł ów rok 1943, rok moich narodzin. Już od początku roku ŻYDZI kombinowali, jak popsuć moje urodziny; i w końcu 19 kwietnia zaczęli powstanie w Getcie Warszawskim. Dostarczyli wprawdzie rozrywki bywalcom świeżo postawionej karuzeli na pl. Krasińskich, z widokiem na płonące Getto, lecz i to odbiło się czkawką po wielu latach, podczas nazwijmy to „debaty” nad miejscem pochówku MIŁOSZA, bo zdaniem POLSKIEGO KOŁTUNA, autor wiersza „Campo di Fiori”, krytykujący wydarzenia na owej karuzeli, w tym okrzyki „Ale żydki się smażą”, nie zasługuje na pochówek na Skałce. Apogeum walk powstańczych przypadło na 27 kwietnia. Leżałem, jak zawsze dotychczas, w łonie matki, w klinice na ul. Złotej, a to tuż koło Getta. No i zaczęło się bombardowanie niepokornych Żydów, wszyscy uciekli do schronu, nawet prywatnie wynajęta pielęgniarka, a mama zaczęła mnie rodzić. A ja kalkuluję: sytuacja niepewna, lepiej poczekam. A tu cholera, alarm odwołali, lekarze wrócili i kleszczami mnie na siłę wyciągnęli. Od tej pory, chyba mam coś nie tak z głową, a wszytko to przecież przez ŻYDÓW, co na Umschlagplatz-u /w getcie/ nie chcieli grzecznie wsiadać do pociągu..
ROZDZIAŁ III
Następne nieszczęście z Żydami, to bardziej z opowiadań znam, niż z pamięci, bo to gdzieś było w 1946-47 roku. Nie pamiętam skąd się wzięła, ale zamieszkała u nas niejaka B. Szukała wsparcia u swego kuzyna Józefa Cyrankiewicza (jak się mówiło Zimmermana). Nie wiem czy jej się udało, ani jak jej dalsze życie się potoczyło, lecz jej dotychczasowe tak mnie zaciekawiło, że postanowiłem tu o nim wspomnieć. Bo coś takiego tylko ŻYDÓWCE może się przytrafić. Otóż, mimo żydowskiego pochodzenia, B. podpisała Volklistę, tzn ŻYDÓWKA za folksdojczkę robiła. Do tego miała kochanka - oficera Wermachtu, a jej 17-letni syn poszedł do Powstania i zginął. Przyszli Ruskie, młode chłopcy byli, wysłuchali jej, że syna, ich rówieśnika, straciła, wódką podjęli, łzę uronili nad ofiarami wojny, i w dwudziestu ją przelecieli. Nie rozumiałem i do dziś nie rozumiem, czemu moja matka jej współczuła, bo nie dość, że folksdojczka, to ŻYDÓWKA. Chyba matka udawała. Co do wspomnianego, jak się mówiło - ŻYDA, Cyrankiewicza, to wyczytałem, że dowodził oddziałem partyzanckim PPS-u, który w brawurowej akcji, w Nowym Sączu, odbił z rąk gestapo storturowanego Jana KARSKIEGO, tak, tego Karskiego, który powiadomił Roosevelta i Żydów amerykańskich o HOLOCAUST-cie. Takie to przewrotne losy bywają, a szczególnie gdy ŻYDÓW dotyczą. Pozwolę tu sobie na dygresję o Karskim. Po wojnie poświęcił się karierze naukowej na Georgetown University w Waszyngtonie, lecz całe życie dokuczało mu poczucie winy, że system PAŃSTWA PODZIEMNEGO, któremu z narażeniem życia służył, poświęcił życie tysięcy ludzi, w tym dzieci - całkiem NIEPOTRZEBNIE. Bez Państwa Podziemnego, bez AK - twierdził - wojna nie trwałaby ANI O JEDEN DZIEŃ DŁUŻEJ. Pisząc o żydowskich paradoksach wojennych, wspomnę, że hołubiony piewca Powstania Warszawskiego - poeta BACZYŃSKI (p. hasło BACZYŃSKI) był ŻYDEM, a jego wiersze były o powstaniu, tyle że tym w GETCIE. Najśmieszniejsza w swoim tragizmie była jednak historia osoby bardzo mi bliskiej - ROMY.
Roma przyszła do nas gdzieś w 1947 roku, „na służące”, a potem robiła równo ćwierć wieku za „pomoc domową”, bo w socjalizmie służących nie wolno było mieć. A przed wojną żyło się jej jak wielkiej pani. Pochodziła z Czeremchy czy też z Hajnówki, czyli z „bidy”. Gdy siostra w Warszawie, a ściślej w Wawrze się ustawiła wychodząc za piekarza, to ściągnęła Romę, by i ona wielkiego świata zaznała. Pracowitą była, to i z robotą kłopotu nie miała. Nas interesuje jej praca w słynnej kawiarni Gajewskiego, bo to jej życie odmieniło. Tu bowiem poznała bogatego przedsiębiorcę, inżyniera B., który zapałał afektem, wyjął ją z kawiarni i kupił jej trzypokojowe mieszkanie na Podwalu. Oczywiście utrzymywał ją i pieniędzy nie żałował. Z prezentów najbardziej lubiła lisa i patefon. I na tym patefonie całe dnie wygrywała, a sąsiadki się zżymały, że kochanica ŻYDA tak hałasuje. Tak, bo inżynier ŻYDEM był. No i przyszedł rok 1939. Żeby było śmieszniej ŻYDA powołano do POLSKIEGO wojska, a że wykształcony był, jak to z ŻYDAMI na ogół bywa, to oficerem go zrobili i na wschodnią granicę wysłali. Dostał się do sowieckiej niewoli i w Katyniu życie skończył swe. A Roma?? O nią zadbał POLSKI ANTYSEMICKI KOŁTUN czyli sąsiadki. Za ten patefon się zemściły. Poleciały chyżo na Gestapo, że ich sąsiadka konkubiną ŻYDA jest i Roma w Majdanku wylądowała. O tempora! o mores! On w Katyniu, ona w Majdanku. Taki absurd tylko tego tknie co z ŻYDEM zadaje się!! Romie się udało: naga, ściskając pod pachą obrazek Matki Boskiej, czekała, na 20 stopniowym mrozie, na załadunek do komory gazowej, lecz skrupulatni Niemcy pomylili się w obliczeniach, i dla paru więźniarek pozostałych po poprzednim załadunku, nie opłacało się puszczać gazu, więc posłali je do pomocy w kuchni i tak jakoś egzekucji uniknęła. Pewna, że obrazek życie jej uratował, zagorzałą katoliczką się stała, a ŻYDÓW okrutnie nie cierpiała. Tłumaczyłem jej, przez wiele lat, że swoją ewentualną nienawiść winna skierować ku uczynnym sąsiadkom, a nie śp ŻYDOWI, co zginął w Katyniu, lecz ten POLSKI KOŁTUN trwał przy swoim niczym Macierewicz z Kaczyńskim pospołu.
ROZDZIAŁ IV
Beztroskie dzieciństwo moje trwało do momentu pójścia do szkoły, we wrześniu 1949 roku, czyli praktycznie, do końca Wojny Domowej. Przesiedziałem je głównie na dywanie, w „gabecie” tj gabinecie ojca tzn jednym z dwóch pokojów jakie najmowaliśmy w sześć osób - rodzice, babcia, gosposia, moja siostra i ja, plus kot, a później pies. Pokój ten tak szumnie nazywaliśmy, bo w nim ojciec nieustannie coś czytał, bądź pisał, bądź matce , robiącej za sekretarkę dyktował, a ona to pisała na maszynie lub stenografowała, bądź też zawzięcie „łapał” Radio Londyn lub Radio Watykan lub Głos Ameryki lub [później, gdy powstała] Wolną Europę lecz przede wszystkim przyjmował gości. I toczyły się dyskusje. A ja, bawiąc się na dywanie 24-oma tomami ocalałej Encyklopedii wyd. Gebethner&Wolf oraz czterema tomami wyżej wspomnianej Encyklopedii Staropolskiej Glogera, kształtowałem swój światopogląd.
Zauważyłem, że większość Polaków czeka na pana Andersa, co ma na białym koniu przyjechać, „kacapów” pognać i nową Polskę ustanowić. Mój Tatuś apopleksji dostawał i uparcie twierdził, że pan Anders nie przyjedzie, a tym bardziej na białym koniu, bo takiego nigdy nie posiadał. Odnosiłem wrażenie, że najczęściej zgadzają się z nim goście, o których, poza ich plecami, mówiło się, że to ŻYDZI. Zauważyłem również, że w zgodnie panującej atmosferze antysemickiej, prym wiodą osoby podejrzewane o semickie pochodzenie. Wywnioskowałem, że na ŻYDÓW najbardziej plują ŻYDZI udający Polaków, myśląc, że w ten sposób odsuną od siebie podejrzenie o żydostwo. I tu przechytrzyli, bo wkrótce, i Polacy, i Żydzi rozpoznawali Żyda po zbyt ostentacyjnym antysemityzmie. Mało to, gra toczyła się dalej. Polacy gadali do Żydów na Żydów, aby przekonać rozmówców, że oni manifestując antysemityzm przekonali tychże, że nie są Żydami. Dam przykład.
Prawie w każdą niedzielę ok. 11 pojawiali się w „gabecie” prof. historii S, mały pokurczony redaktor R i mąż największej kreatorki mody, redaktor G. Wszyscy – pochodzenia mojżeszowego. Po długiej dyspucie, ktoś jako pierwszy opuszczał towarzystwo; natychmiast pozostali obgadywali już nieobecnego jako „wrednego żydka”, powtarzało się to po wyjściu i drugiego, a nawet i ostatniego gościa, z tym, że po tym ostatnim komentarze gospodarz wygłaszał do nas, tj rodziny.
Muszę przyznać, że faktycznie, wskutek objęcia kluczowych stanowisk przez ŻYDÓW (m. in. dzięki Polakom czekającym na III Wojnę Światową) obsesja antysemityzmu stała się spoiwem Polaków. Dla przykładu wspomnę, zresztą bardzo chaotycznie, że obok Cyrankiewicza i Bermana, mieliśmy Hilarego Minca zarządzającego gospodarką, filmem rządził Ford, nauką - Bristigierowa, wydawnictwami - naczelny „Czytelnika” Borejsza, naprawdę Beniamin Goldberg, a jego rodzony brat, Różański - był najstraszniejszym katem w UB. Do tego wiersze pisał Tuwim i /Lesman/-Brzechwa, nie mówiąc o Ważyku vel WAGMAN, felietony Słonimski i Grodzieńska, a piosenki Szpilman, dzięki któremu Polański dostał Oscara. Najśmieszniejsze było to, że antysemityzm nie rujnował życia towarzyskiego INTELIGENCJI, wśród której liczną grupę stanowili ŻYDZI. Inaczej było NA DOLE, w sferze biedoty i POLSKIEGO KOŁTUNA. Tu odsetek Żydów był minimalny, więc przyjaźń z nimi niemożliwa. Dystans do zażydzonych sfer rządzących wzmagał antysemityzm. Dewizą POLSKIEGO KOŁTUNA dalej było hasło, że wszystkiemu winni „ŻYDZI, MASONI I CYKLIŚCI”
ROZDZIAŁ V
W 1949 zacząłem chodzić do szkoły z obowiązkową nauką religii, dzięki czemu dowiedziałem się, że ŻYDZI nigdy nie będą zbawieni, bo Syna Bożego zamordowali, a w ogóle lepiej ich unikać, bo zabijają chrześcijańskie dzieci i robią z nich macę. Nie wiedziałem, co to maca, ale wolałem Żydów unikać, bo byłem grubaskiem, a więc mogłem stać się wyjątkowo atrakcyjny dla amatorów mac. Szczęśliwie, po dwóch latach, moją szkołę zlikwidowano, a ja, ze wszystkimi kolegami, przeszedłem do świeżo wybudowanej szkoły TPD nr VI. TPD to skrót Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, a oznaczał szkołę świecką, bez nauki religii. Kilka lat później ją przemianowano na nr.35 im. B. Prusa i religia powróciła lecz jako przedmiot nieobowiązkowy.
Tymczasem, w domu atmosfera robiła się coraz cięższa spowodowana widmem tow. Bristygierowej, ŻYDÓWY, sekretarza KC d/s nauki. W tym też czasie zaczął się pierwszy exodus Żydów do Izraela, dopiero co utworzonego. Pamiętam dużo płaczu, jak przed wyjazdem nocowała u nas cudowna, zaprzyjaźniona rodzina Steinlaufów z Nowego Sącza. Żegnałem ich na Dworcu Głównym, gdzie POLACY ukradli im tylko dwie walizki, dzięki przytomności umysłu polegającej na tym, że ci nie gonili złodziejów, tylko zwarli szeregi i pilnowali pozostałych 22 walizek. W 1950 roku słynna „krwawa Luna” tj Bristygierowa wyczyściła kadry uczelniane z wrogiego elementu, w tym z mojego TATY, i nie pomógł mu „słuszny” wygląd, za który Niemcy kazali mu pokazywać fajfusa, a wcześniej koledzy-studenci proponowali miejsce w „getcie ławkowym”. Pokazali mu jakiś artykuł z 1937 r., w którym napisał, że „Związek Radziecki to krwawy tyran”. Oczywiście to był pretekst, a naprawdę jego CV nie pasowało, bo jak w sanacyjnej Polsce, syn niewykwalifikowanego robotnika i praczki miałby skończyć studia i obronić doktorat. Ale ponad wszystko zaszkodził mu niewyparzony język i permanentnie błędna ocena rozmówcy, dzięki czemu stos donosów powiększał się w zawrotnym tempie. Nie omieszkam wymienić tu nazwiska pomocnika Bristygierowej, a w przypadku ojca, był to prof. P z SGGW. Szefowie ZSL-u, w którym ojciec działał, a byli to, jak mówiono, ŻYDZI: Ignar i Wycech, potraktowali go jako persona non grata, a przed śmiercią samobójczą, uratował go jego student z ANP (Akademii Nauk Politycznych, w której Ojciec, swego czasu, był dziekanem), RUSTECKI zatrudniając go jako „osobistego” radcę, w Min. Transportu Drogowego i Lotniczego, w którym dzierżył tekę wiceministra. I tak, do czasu rehabilitacji, ojciec siedział w zadymionym ministerialnym pokoju i gadał, i gadał, a chętni słuchacze zlatywali się z całej Warszawy.
W połowie lat pięćdziesiątych ŻYDZI masowo wracali do swoich prawdziwych nazwisk. Stało to się okazją dla Polaków do zaprezentowania swego antysemickiego KOŁTUŃSTWA. Poniższy przykład najlepiej to udowadnia. Na sąsiedniej ulicy mieszkał Piotruś G......., który chodził do tej samej klasy z moją siostrą i naszymi sąsiadkami - Basią B i Bożenką K. Był również moim kolegą, bo półtoraroczna różnica nie przeszkadzała w zabawie. Gdy, pewnego dnia, zmienił nazwisko na E... wszystkie KOŁTUŃSKIE mamusie zakazały dzieciom z nim się bawić. Oczywiście, olaliśmy to dokumentnie, lecz smród został. Znamienny jest fakt, że po 60 latach tak szczegółowo to pamiętam. TRAUMA, czyli znów przez ŻYDA doświadczyłem traumy.
ROZDZIAŁ VI
W 1956 roku nastał Gomułka. Miał żonę Zofię. Tylko, że jej prawdziwe nazwisko brzmiało LIWA SZOKEN, toteż przy szerokim społecznym poparciu Gomułki, antysemityzm chwilowo przycichł. Była ODWILŻ, przyszedł rock’n’roll, przeto antysemityzm młodzieży „wisiał”. A, że religii przymusowej w szkole nie było, to młodzież była molestowana ANTYSEMICKIM KOŁTUŃSTWEM tylko w domu, przez mamusie, ciocie i sąsiadki. A powód ku temu pojawił się właśnie dzięki „odwilży”. Ludzie zaczęli wyjeżdżać zagranicę, różnicowały się ubiory i poziom życia. Masowo powstawały komisy i PEWEXY. Pierwszy powiew wolności rozbudził w efekcie monstrualną zawiść. „Elity” nosiły nylony bez szwu, koszule non-iron, dżinsy i płaszcze ortalionowe. Domniemywanie ŻYDOSTWA przeniosło się z kręgów politycznych, a właściwie rozszerzyło się, objęło wszystkich lepiej sytuowanych. Ktokolwiek wychylił się ponad przeciętność natychmiast podejrzewany był o żydostwo. W sferach artystycznych dotyczyło to nawet Wajdy, Łapickiego, Świderskiego czy Hanuszkiewicza. Właśnie te pierwsze, w powojennej Polsce, nierówności społeczne stały się bazą do zbudowania obecnej OBSESJI antysemickiej. Po pierwszym entuzjazmie popaździernikowym, przyszedł marazm, wynikający ze złudnych, bezpodstawnych nadziei na „lepsze” życie i przede wszystkim pogarszającego się stanu narodowej gospodarki. Już nie kochano tow. Wiesława, a wprost przeciwnie, wytykano mu prostactwo, żonę ŻYDÓWKĘ i przeszłość w ZAŻYDZONEJ KPP. Współtowarzysz z celi w więzieniu bierutowskim - Spychalski też Żydem został mianowany. I tu nastąpił znów ŻYDOWSKI PARADOKS. Rok 1968.
Misternie przygotowany przez narodowca Moczara plan przejęcia władzy nie wypalił. Udało się tylko ogłupić ciemny, KOŁTUŃSKI lud i wywołać TAJFUN ANTYSEMITYZMU. Robotnicy wystąpili przeciw własnym studiującym dzieciom, inteligencja znalazła się na cenzurowanym, rozbito społeczeństwo na dwa antagonistyczne obozy: ciemny, KOŁTUŃSKI, ksenofobiczny lud contra inteligencja. Ogłupiały filosemita Gomułka pomstował na SYJONISTÓW, z każdego „niewygodnego” robiono Żyda, nawet JASIENICY wymyślano od Żydów - Beynarów, a oskarżony o SYJONISTYCZNY SPISEK stary ENDEK (czysta paranoja!) Andrzejewski zabarykadował się z córką Agnieszką, moją sympatyczną kumpelą, w chałupie, by mieć alibi, a i tak to nie pomogło, bo znaleźli się oczywiście świadkowie uczestnictwa Agnieszki w zadymie, więc została z socjologii relegowana. To był koniec Gomułki, lecz nie o niego tu chodzi. Wskutek przymusowej emigracji straciliśmy bezpowrotnie KWIAT POLSKIEJ INTELIGENCJI, KWIAT POLSKIEJ NAUKI. Wielu moich znajomych i przyjaciół wyjechało, a z naukowców zmuszonych do wyjazdu najdotkliwiej odczułem emigrację do Marsylii, prof. Józefa HURWICA, dziekana mego Wydziału, naczelnego redaktora „PROBLEMÓW”, twórcy telewizyjnego programu „EUREKA”, a przede wszystkim przyjaciela studentów, jak i wszystkich ludzi.
EPILOG
Mamy teraz już 2005 rok. POLSKI ANTYSEMICKI KOŁTUN niepodzielnie panuje. Wspiera go nacjonalizm i ksenofobia. Obsesja osiągnęła szczyty. Wróg nr 1 - czołowy więzień PRL-u, ŻYD - Michnik; na stos, dalej Geremek - ŻYD, syn rabina; na stos; Mazowiecki - ŻYD: na stos; Kwaśniewski - też podobno ŻYD: na stos. Itd,itd. Cholera, ale jak zrobić ŻYDA z Wałęsy. To proste, przecież jest przysłowiowy Żyd-tułacz; a co robi Żyd-tułacz? A no się WAŁĘSA. A Jaruzelski? ŻYD jak malowanie, samo nazwisko mówi, że z JARUZALEM pochodzi. A panowie Kaczyński i Macierewicz, Rydzyk i Giertych biorą głupi lud na haczyk mocarstwowości Polski, która jest przedmurzem chrześcijaństwa, pawiem narodów i mesjaszem Europy.
A w Kanadzie? Pomagałem jednemu Polakowi w montażu szafek. Pytam go, czemuś markotny? A on mi wyłuszcza: „Te jeb... ŻYDY życie mi zniszczyły. Żona, przez Żydów ode mnie odeszła. Robiłem od rana do wieczora, a oni mi mało płacili, to ona z Hindusem w spółkę poszła, piekarnie otwarła i na mnie spojrzeć nie chce. Widzisz, jakie wredne te pie....... Żydy”. A więc POLSKI KOŁTUN i w Kanadzie jest.
KONIEC
PS. Dopisuję w czerwcu, 2011 r. Afera z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu pokazała dobitnie, że POLSKI KOŁTUN ma się znakomicie. Vive la PLICA POLONICA!!!
No comments:
Post a Comment