Jerzy WALDORFF - "Fidrek"
Waldorff (1910 – 1994) niewątpliwie był najpopularniejszą postacią Warszawy II połowy ubiegłego wieku. Każdy Warszawiak znał anegdoty o "Mieci" i o "Puzonie". "Miecia" to baletmistrz Mieczysław Jankowski (1917 - 2005), pozostający w związku z Waldorffem około 60 lat, a "Puzon" to jamnik, tyran domowy. Tym ciekawsza jest konfrontacja dotychczasowego wyobrażenia z wizerunkiem z tej autobiografii zatytułowanej przezwiskiem z dzieciństwa,
Filip Łobodziński trafnie o Waldorffie w Newsweek:
http://www.newsweek.pl/jerzy-waldorff--zawod--postac,57641,1,1.html
"...A więc postać niejednorodna. Prorządowy opozycjonista. Polski patriota dwojga niemieckich nazwisk. Krytyk muzyczny, któremu często zdarzały się błędy rzeczowe – ponoć bardziej muzykę kochał, niż się na niej znał. Niewierzący katolik. Człowiek wielkiej kultury o niewyparzonym języku. To o takich ludziach mawia się „barwna postać”. Był barwny jak jego przyjaciel Kisiel czy przedwojenny filozof kawiarniany i facecjonista Franc Fiszer. Dziś już się tacy nie rodzą..."
Uzupełnić to można jedynie krzycząc z zachwytem: co za wychowanie?! co za kultura obyczajów ? To, że mimo homoseksualnego związku zdobył sympatię całej Warszawy (i nie tylko), przyczyniła się niewątpliwie zainicjowana przez niego kwesta na rzecz starych Powązek, w której i dzisiaj w dniach 1 – 2 listopada uczestniczą najpopularniejsze postacie stolicy. No i jeszcze częste zakończenie felietonów, które na stałe weszło do polskiego języka:
„O wciórności, Puzon wyje! Lecę szukać mu żony".
Autorowi udało się zachować swój język z felietonów taki jak np w "Sekretach Polihymni" czy "Ciach go smykiem" tzn wykwintny, lecz barwny i ironiczny. Szybko zapomina się, że to biografia i z uśmiechem chłonie się prawione facecje.
Forma trzeciej osoby ułatwia autorowi odnosić się do swojej młodości z dystansem i drwiną, a czytelnik bawi się doskonale, bo Waldorf drwi ze wszystkich i ze wszystkiego. Aby zachęcić Państwa do lektury przedstawiam styl Waldorffa na podstawie opowieści, którą kończy słowami (s.83):
„Taki był koniec dziadka Apolinarego Rodzińskiego”
Opowieść brzmi:
„...Ogromnie.. ..ukontentowany siadł, z wiklinowego koszyczka wziął bułkę, rozkroił, nasmarował masłem, po czym rozejrzał się wokół:
- Jaki ładny dzionek Bóg zesłał ! = rzekł, ugryzł bułkę i.... umarł”
Przyznaję, że ładny koniec, a Państwa zapewniam, że duża frajda na Was czeka
PS Gwoli ścisłości, i z książki, i z jego życiorysu przebija, niestety z Pana Barona skrajny antysemityzm, a paradoksalnie znaczna część Polaków ma go za Żyda (wskazując na wyjątkowy nos)
No comments:
Post a Comment