Na LC 7.21 (28 ocen i 7 opinii) czyli zainteresowanie słabe, a to samo życie i ośmieszenie łatwowiernych turystów łasych na okazyjny zakup w trakcie wakacyjnego wyjazdu. To nawet nie jest satyra, a dobrze ukazany bajer sprzedawcy i naiwność turysty, A atmosfera i mechanizmy awansu przypominają „Zaklęte rewiry” Worcella (film Majewskiego). Dobra zabawa i dużo śmiechu, a zakończenie choć przewidywalne, to satysfakcjonujące nas - białych Europejczyków. 7/10
MOJE TRZY GROSZE
Saturday, 20 November 2021
SMĘTEK
SMĘTEK
20.11.2021 Smętek
to smutek, zaduma
czyli adekwatne określenie
mojego stanu od 141 dni.
Dominuje żal i
tęsknota, trochę jak
za PRL-em, w
którym żyłem równie
długo jak z
Kajką - 44 lata.
Od katastrofy, czyli
jej wylewu w
dniu 2 lipca, nie
spałem w łóżku,
a noce w
fotelu lub na
krześle sprzyjają zadumie
i wspomnieniom. Wzbogacają
je filmy i
seriale (jak „07
zgłoś się”), lecz
ból powiększają codzienne
odwiedziny Jej w
tzw Centrum Rehabilitacyjnym, szczególnie
dołujące, bo ze
względu na swoją
głuchotę, niewiele rozumiem
z jej słów.
Wracam więc przybity,
spać nie mogę
i… ..dumam.
Nie będę
jednak żalił się,
narzekał na cierpienia
związane z moim
stanem fizycznym i
psychicznym ani też
opisywał szczegółowo Jej
stanu, lecz chcę
podzielić się refleksjami,
jakie nachodzą mnie
po praktycznie wycofaniu
się z czynnego
życia, choć po
3 miesiącach milczenia
powróciłem do pisania
notek z przeczytanych
książek na LC.
Uzbierało się ich
2371, a poza
LC, są dostępne,
wraz z esejami
tematycznymi, na http://wgwg1943.blogspot.com/.
Zacznę od banału: nie
znam stadła bezchmurnego, każde
małżeństwo przechodzi przez
wzloty i upadki,
lecz wartość jego
weryfikuje CZAS. Tu
nie mogę nie
zamieścić ‘metafizyki” Leszka
Kołakowskiego, autora „Kompletnej metafizyki”:
KOMPLETNA I KRÓTKA METAFIZYKA. INNEJ NIE BĘDZIE.
INNEJ NIE BĘDZIE. - Leszek KOŁAKOWSKI: „Na czterech węgłach wspiera się ten
dom, w którym, patetycznie mówiąc, duch ludzki mieszka. A te cztery są: ROZUM,
BÓG, MIŁOŚĆ, ŚMIERĆ. Sklepieniem zaś domu jest CZAS, rzeczywistość
najpospolitsza w świecie i najbardziej tajemnicza. Od urodzenia czas wydaje się
nam realnością najzwyklejszą i najbardziej oswojoną. (Coś było i być przestało.
Coś było takie, a jest inne. Coś się stało wczoraj albo przed minutą i już nigdy,
nigdy nie może wrócić). Jest zatem czas rzeczywistością najzwyklejszą, ale też
najbardziej przerażającą. Cztery byty wspomniane są sposobami naszymi uporania
się z tym przerażeniem. ROZUM ma nam służyć do tego, by wykrywać prawdy
wieczne, oporne na czas. BÓG albo absolut jest tym bytem, który nie zna
przeszłości ani przyszłości, lecz wszystko zawiera w swoim „wiecznym teraz”.
MIŁOŚĆ, w intensywnym przeżyciu, także wyzbywa się przeszłości i przyszłości,
jest teraźniejszością skoncentrowaną i wyłączoną. ŚMIERĆ jest końcem tej
czasowości, w której byliśmy zanurzeni w życiu naszym, i być może, jak się
domyślamy, wejściem w inną czasowość, o której nic nie wiemy (prawie nic).
Wszystkie zatem wsporniki naszej myśli są narzędziami, za pomocą których
uwalniamy się od przerażającej rzeczywistości czasu, wszystkie zdają się temu
służyć, by czas prawdziwie oswoić”.
Każde słowo
w powyższym wydaje
mnie się cenne,
lecz szczególnie porusza
mnie myśl, że
od „przerażającej rzeczywistości czasu”
uwalnia nas m.in.
MIŁOŚĆ i ROZUM.
I tu
zaduma: czyżby? Niestety,
to iluzja bądź
wishful thinking, bo
najczęściej rozumu nie
starcza, a miłość,
która zresztą jest
egocentryczna, opiera się
na wierze. Wprawdzie
JP II ładnie ujął
zależność rozumu i
wiary w encyklice
„Fides et Ratio” (Wiara i Rozum):
„WIARA POZBAWIONA ROZUMU, PODOBNIE JAK ROZUM
POZBAWIONY WIARY SĄ JEDNOSTRONNE I MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNE”
….lecz i razem
bywają bezradne wobec
wszechwładnego CZASU. W recenzji
Fromma ‘O miłości” pisałem https://wgwg1943.blogspot.com/2016/08/erich-fromm-o-sztuce-miosci.html:
„MIŁOŚĆ to, świadomy lub podświadomy, „interesowny”
sposób „na życie”, sposób realizacji samego siebie, to nadanie sensu swojemu
życiu, poprzez scentralizowanie swojej uwagi na obiekcie miłości i, pożądanemu
lub nie, poświęcaniu się jemu, aby w działaniu owym doznać samozadowolenia i
spełnienia.”
Nie będę
powtarzał rozważań o
miłości ze swojej
pisaniny pt „Moje
resume” https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=moje++resume,
bo nie o
nią chodzi, a
o myśli jakie
nachodzą mnie w
trakcie choroby żony.
A dominuje żal
z niewykorzystanego czasu,
z niewypowiedzianych zdań,
z niedostatecznych zachowań
świadczących o moim
uczuciu do najbliższej
osoby. Teraz, niestety,
jest już za
późno, bo Ona
żyje już w
innej rzeczywistości i
Jej pamięć funkcjonuje
wybiórczo wg niepojętych
reguł. Słusznie
ks. Twardowski mówił:
„ŚPIESZMY
SIĘ KOCHAĆ LUDZI tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą …”
Egocentryczna miłość powoduje,
że choroba (nie
mówiąc o śmierci)
czy też jakiekolwiek
nieszczęście „kochanej” osoby,
wywołuje mój dyskomfort,
bo zaburza mój
spokój. Nie mam
problemu z odwiedzeniem
Jej w Ośrodku,
lecz Jej wygląd
i zachowanie wpędzają
mnie w depresję,
która uniemożliwia mnie
zaprzestania myślenia o
tej tragedii chociaż
przez chwilę. Każde
pytanie o Nią,
zamiast wdzięczności, wzbudza
we mnie złość,
bo piąty miesiąc
mija, a ja
nie widzę poprawy.
Tak więc poniekąd
sam wybieram samotność,
unikam ludzi, kłócę
się z Bogiem
i chodzę po
ścianach. I nurtuje
mnie pytanie: „dlaczego?”. Dlaczego
ona, a nie
ja?? Dlaczego nikt
jej nie pomoże?
No i co
będzie dalej?
cdn
21.11 Mój
ukochany nauczyciel ks.
prof. Józef Tischner w
„Miłość nas zrozumie”
pisze (str.45):
"....człowiek zasadniczo nie wychodzi w
miłości poza krąg samego siebie i gdy kocha, naprawdę siebie kocha, a nie
innych. Kocha drugiego przy założeniu, że on sam jest tym p i e r w s z y m, o
którego chodzi naprawdę...." Właśnie ze
względu na ten
egocentryzm deklaracje miłości
wydają się śmieszne,
banalne, są świadectwem
hipokryzji. Co
więc jest fundamentem
niewątpliwego uczucia starych
ludzi? Bagaż wspólnych
przeżyć, zarówno radosnych, jak i
przykrych, by nie
powiedzieć tragicznych. Mimo,
że często odmiennie
wspominane i interpretowane, pozostają
niezmiennie wspólnym doświadczeniem, generującym
trwały związek emocjonalny.
Nie jest to
tylko przyzwyczajenie ani
tym bardziej przeświadczenie o
znajomości współmałżonka, bo pamiętam
sentencję Pascala: „POZNANIE BOGA RODZI PYCHĘ, A POZNANIE CZŁOWIEKA RODZI
ROZPACZ”, a więc bezpieczniej tym
poznaniem nie epatować.
Dochodzę do stwierdzenia,
że najbliższym określeniem
mojego stanu jest
OSAMOTNIENIE; nie samotność,
a osamotnienie; postawienie
Muru Berlińskiego dzielącego
jeden organizm, czy to naród,
czy też jednię
małżeńską. Bo wspomnienia,
choć bardzo wybiórcze
ze strony chorej,
pozostały, lecz korespondują
z różną rzeczywistością, co
uniemożliwia wzajemne zrozumienie.
I dlatego czuję się
osamotniony, bo odczucia
związane z teraźniejszością i
wspólną przeszłością się
oddalają, zanika więź
wspólnych przeżyć; osłabia
się związek emocjonalny.
A co będzie
dalej? Ewentualne zburzenie
muru nie przyniesie
natychmiastowych,
satysfakcjonujących efektów.
Dopiero w
obliczu tragedii ujawnia
się niedoskonałość Bożego
dzieła, które zawsze
kończy się śmiercią.
Levinas o śmierci: „Każda śmierć jest
skandalem i morderstwem..”. Wg L. ŚMIERĆ opiera się na trzech głównych
filarach. Jest NICOŚCIĄ /pustka i opuszczenie/, NIEWIEDZĄ /zmarły odchodząc nie
zostawia żadnego adresu/ oraz OKROPNOŚCIĄ /skandalem i bezsensem/”
Pocieszenia można szukać
u Epikura:
„Staraj się
oswoić z myślą, że śmierć jest dla nas niczym, albowiem wszelkie dobro i zło
wiąże się z czuciem; a śmierć jest niczym innym, jak właśnie całkowitym
pozbawieniem czucia. Przeto owo niezbite przeświadczenie, że śmierć jest dla
nas niczym, sprawia, że lepiej doceniamy śmiertelny żywot, a przy tym
....wybija nam z głowy pragnienie nieśmiertelności.
W istocie bowiem nie ma nis strasznego w życiu
dla tego, kto sobie dobrze uświadomił, że przestać życ nie jest niczym
strasznym. Głupcem jest atoli ten, który mówi, że lękamy się śmierci nie
dlatego, że sprawia nam ból, gdy nadejdzie, lecz, że trapi nas jej oczekiwanie.
Bo zaiste, jeśli jakaś rzecz nie mąci nam spokoju swoją obecnością, to niepokój
wywołany jej oczekiwaniem jest zupełnie bezpodstawny. A zatem śmierć,
najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy,
śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma.
......Tłum raz stroni od śmierci jako od największego zła, to znowu pragnie jej
jako kresu nędzy życia. Atoli mędrzec, przeciwnie, ani się życia nie wyrzeka,
ani się śmierci nie boi, albowiem życie nie jest mu ciężarem, a nieistnienia
nie uważa wcale za zło. Podobnie jak nie wybiera pożywienia obfitszego, lecz
smaczniejsze, tak też nie chodzi mu bynajmniej o trwanie najdłuższe, lecz
najprzyjemniejsze”.
Łatwo powiedzieć, trudniej
przyjąć za własne
credo. Poza tym
to o rozwiązaniu
finalnym, a jak
sobie poradzić ze
stanami wcześniejszymi? Ataraksja
to wątpliwa recepta
na życie. Przypomnę,
że (Wikipedia)
„..Stan
ataraksji osiągany jest przez wyzbycie się nadmiernych pragnień oraz lęku przed śmiercią i cierpieniem, a znajdowanie radości
duchowych, których źródłem jest cnota i rozum. Jest to stan doskonały, stanowiący warunek szczęścia, a niekiedy nawet z nim tożsamy…”
To może
i słuszne dla
mędrców, a ja
do nich nie
należę….
cdn
22.11 Tak
więc na własne
życzenie zapędziłem się
w kozi róg,
bo ani mądrość
Levinasa, ani Epikura
nic mnie nie
pomogła. Śmierć jest
nieunikniona i każdy normalny
jej się w
jakimś stopniu boi,
lecz problem jest
szerszy i głębszy,
bo z wiekiem
narasta przeświadczenie o potędze strachu,
głównie strachu przed
naruszeniem status quo.
O strachu kiedyś
pisałem:
STRACH /marzec-kwiecień
2005/
MOTTO: „Primus in orbe deos fecit timor”
/Publiusz P. Stacjusz - “TEBAIDA”, 3,661 /
Tzn: „BOGÓW NA ŚWIECIE STWORZYŁ NAPRZÓD STRACH!”
Blednie ze strachu. Wszystko blednie ze strachu,
a więc także wszystkie uczucia bledną ze strachu. Ściślej: bledną PRZY strachu,
tj WOBEC, Z POWODU czy też WSKUTEK strachu. STRACH ma wielkie oczy; STRACH jest
WIELKI. Zgodnie z powyższym mottem STRACH jest par excellence KREATYWNY. To strach
inicjuje i utrwala WIARĘ, NADZIEJĘ i MIŁOŚĆ.
U ludów prymitywnych dominował STRACH przed
żywiołami takimi jak ogień, woda, pioruny /a szczególnie grzmoty/, trzęsienia
ziemi, tsunami, cyklony, tajfuny czy erupcje wulkanów. W pierwszym etapie
rozwoju człowieka prowadził on do ANIMIZMU czyli tłumaczenia zjawisk przyrody
działaniem duchów. Zauważmy, że współcześni nie odeszli zbyt daleko, skoro
modlą się o ładną pogodę badż o deszcz zależnie od ich aktualnych potrzeb.
Wracając do ludów prymitywnych, zauważmy, że zupełnie zbędne jest uściślanie
czy mówimy o POGAŃSKICH WIERZENIACH ANIMISTYCZNYCH, czy też o RELIGIACH
ANIMISTYCZNYCH. Fakt pozostaje faktem, że chodzi tu o UDUCHOWIENIE WSZELKICH
POTENCJALNYCH PRZECIWNIKÓW.
Następny logiczny krok to próby przebłagania
DUCHÓW modlitwami, a przede wszystkim ofiarami. I tak poprzez religie perskie,
hinduskie, mitologię grecką, rzymską, germańską czy skandynawską, poprzez
naszego Światowida, dochodzimy do religii judeo-chrześcijańskiej gdzie Abraham
ofiarowuje swego upragnionego SYNA Izaaka na CAŁOPALENIE, a, już w samym
chrześcijaństwie, Jezus ofiarowuje SIEBIE dla ekspiacji Adama i Ewy, czyli
ludzkości. Dla niewtajemniczonego czytelnika definiuję, że „całopalenie” to
ofiara ze zwierząt spalana w CAŁOŚCI jako wotum albo poparcie prośby o zmazanie
winy; „ekspiacja” zaś to pokuta, OKUPIENIE WINY. /por. ang. ATONEMENT/. Tak
więc cała, wszelaka WIARA wykreowana jest przez STRACH, a potwierdzają to
kolokwializmy takie, jak „Kara Boska”, „Bóg Cię skarze”, „Bój się Boga”, które
służą do wzbudzania tytułowego „S”. Przypomnijmy tez, że ateista Tomasz HOBBES
/1588-1624/ mówił: „STRACH przed mocami niewidzialnymi zwie się religią.....
Religia jest nieodzowna ludziom”. Nasuwa się sofizmat /czyli twierdzenie
pozornie prawdziwe/: STRACH jest nieodzowny.
WIARĘ odfajkowaliśmy to czas na NADZIEJĘ. A po
co nam nadzieja? Jedyna prawdziwa odpowiedż jest żenująco prosta: To ANTIDOTUM
NA STRACH. Przecież najpopularniejszym wezwaniem naszego IDOLA, Papieża-Polaka
jest „NIE LĘKAJCIE SIĘ”, miejcie nadzieję. Bez STRACHU nadzieja jest
niepotrzebna, to STRACH powołał ją do życia.
Została nam MIŁOŚĆ, która nierozerwalnie
związana jest ze STRACHEM. To nie tylko STRACH o ukochaną osobę, jej zdrowie,
kondycję, o jej sukcesy etc, lecz również egoistyczny STRACH przed jej utratą
np poprzez odrzucenie naszej miłości. Zauważmy, że i drugą stronę ogarnia
STRACH przed szaleństwem odrzuconego. A po rozstaniu, pozostaje nadzieja, że
znajdziemy nowy obiekt miłości, lecz tej nadziei towarzyszy od zarania STRACH,
czy nie czeka nas ponowne odrzucenie, ponowny zawód miłosny, czy ponowne
zaangażowanie nie pogmatwa nam życia? A jeśli nie podejmiemy tego ryzyka czeka
nas STRACH przed samotnością, przed nurtującymi nas pytaniami: kto nam w
chorobie poda szklankę herbaty, po końcowe - kto nas pochowa? Często mamy
okrutną walkę dwóch STRACHÓW: STRACH przed samotnością zmaga się ze STRACHEM
przed wyznaniem miłości, które może skończyć się ośmieszeniem, bolesną drwiną
ze strony ukochanej osoby.
Tak więc STRACH JEST ABSOLUTEM, skoro wszelkie
uczucia może wzbudzić, bądź zniszczyć, mimo częstej swojej irracjonalności.
A to nie wszystko. Mamy przecież „osłupiał ze
STRACHU”, „obezwładniony przez STRACH”, „sparaliżowany przez STRACH”. Jako
przedstawiciel pokolenia zrodzonego w czasie wojny, a przez to żywionego
martyrologią II w. św., nieraz zastanawiałem się nad biernością ludzi masowo
zabijanych. Paru oprawców potrafiło zmusić liczną grupę ofiar do kopania
masowego grobu i bezczynnego oczekiwania na egzekucję. Czemu nie wykazali
żadnego instynktu samozachowawczego ? Dlaczego czekali bezwolnie, jak stado
baranów, na śmierć ? Przecież STRACH przed śmiercią byłby irracjonalny. Oni
byli właśnie „sparaliżowani przez STRACH”. /Ponadto kierował nimi egoizm,
czekali na rozpoczęcie działania przez kogoś innego/
.
Jednakże, okazuje się, że nie trzeba warunków
ekstremalnych do ubezwłasnowolnienia przez zastraszenie. Począwszy od
psychopatycznych rodziców, poprzez wychowawczynię w przedszkolu, nauczyciela w
szkole, kaprala w wojsku, księdza w konfesjonale, przełożonego w pracy,
współmałżonka w domu, aż po dzieci i wnuków poddawani jesteśmy presji, zmuszani
do coraz większych ustępstw, co w rezultacie doprowadza do obezwładniającego
STRACHU /lęku/ przed eskalacją żądań przy całkowitej niemożności wykazania
sprzeciwu. Ewentualne działanie jest „sparaliżowane przez STRACH”.
Inny problem stanowi „spirala strachu”. W
banalnym przypadku drobne kłamstwo czy też chęć zatajenia jakiegoś faktu
prowadzi do „spirali kłamstw”, która nakręca „spiralę STRACHU” przed
zdemaskowaniem. Progresywny STRACH zapędza nas w ślepy zaułek, z którego próba
wydostania się może zakończyć się tragedią, a w najlepszym przypadku
ośmieszeniem bądź kompromitacją.
Mówiąc o trzech pięknych uczuciach jakimi są
WIARA, NADZIEJA i MIŁOŚĆ, nie wspomniałem o istotnym negatywnym uczuciu -
NIENAWIŚCI, która, jakże często jest owocem STRACHU
.Kończąc temat, wspomnę o pozytywnym działaniu
STRACHU, jakim jest aktywizacja. W nielicznych przypadkach STRACH mobilizuje,
daje siły do pokonywania przeszkód.”
Mimo powyższe, to nie strach zdominował moje uczucia, a ŻAL; żal za bezpowrotnie utraconą przeszłością wskutek choroby Żony. Takie stwierdzenie nasuwa pytanie: czy niczego nie żałuję? Czy ponownie bym tak samo postępował? Szczegóły nie mają znaczenia, a zasadniczo, w tych samych okolicznościach zachowałbym się identycznie, więc na żal nie ma miejsca. „Non, je ne regrette rien” - powtarzam za Edith Piaf.
23.11 Nie
będę poprawiał, lecz
końcówka wyszła idiotycznie,
bo niby niczego nie
żałuję, a żal,
że „to se
ne vrati, panie
Havranek” mnie rozsadza.
Żal staremu utraconej
przeszłości, a nie
żałuje z niej
niczego, bo z
wielkim prawdopodobieństwem popełnionych
błędów by nie
uniknął, żyjąc jeszcze
raz. To powód
do zadowolenia, bo
„nie warto z
losem się droczyć” (Regina Pisarek
- https://www.youtube.com/watch?v=lxhxOO-iYl8 ).
Ergo: powyższa
pisanina, której wartość
terapeutyczną dostrzegła wnuczka
Patrycia, udowodniła, że
mimo obecnej tragedii,
miałem i mam
życie szczęśliwe, a
biadolenie nie ma
racjonalnych podstaw. Więc
o co mnie
chodzi? Spróbuję to
wyjaśnić:
W styczniu
1917 recenzowałem Tatarkiewicza
„O szczęściu” https://wgwg1943.blogspot.com/2017/01/wadysaw-tatarkiewicz-o-szczesciu.html. Kończę ją
osobistym wyznaniem:
„…U
zmierzchu życia mój Ojciec głosił dewizę:
„Przynoście mi wiadomości tylko dobre; złe
zakłócają mój święty spokój, a poza tym wobec złych i tak jestem bezradny”.
I ja, na starość, też ją wyznaję. Jestem
szczęśliwy, bo mam spokój. A ściśle walczę o święty spokój. Rytuałów
przestrzegam od czwartej rano: oporządzić koty, przygotować żonie I i II
śniadanie, kawę, umyć się, wysłuchać dziennika o 5 rano, podnieść hantle
dokładnie 197 razy, w międzyczasie obejrzeć kanadyjskie wiadomości, skoczyć do
maszyny po darmową gazetkę, obejrzeć w TV Polonia wiadomości o 6, potem
„Plebanię”, rozwiązać krzyżówkę i sudoku z gazetki, wypić kawę i porozmawiać z
żoną, o 7 dziennik i W11, a o wpół do dziewiątej przegląd prasy. Potem różnie
bo i spacer na Pape, /6 km/, /ostatnio nie za bardzo bo z nogami kiepsko/, i
zakupy, i pranie, lecz przede wszystkim czytanie lub pisanie, czasem drzemka.
Od 17 do 18.30 telewizja, do dziennika gra w tysiąca, dziennik, a od 20 do 22
moja żona zalicza seriale, a ja pasjanse i kakuro. O 22 gaszę światło i w
trakcie kryminałka kanadyjskiego zasypiam. Porządek dzienny /i nocny/
uzupełniają dwie kocice, które albo mają chcicę, albo chcą się bawić, a w nocy
buszują i gryzą w palce u nóg. I tak ja również osiągnąłem ataraksję i mam
„SWÓJ INTYMNY MAŁY ŚWIAT”.
Dopisek 2,5 roku później tj 12.11.2013: Hantli
już nie podnoszę, na spacery nie chodzę, TV-nie oglądam, ale mam /ostatnio/ -
internet, a nieustannie „swój intymny mały świat”, z którego wynurzam się, by
na blogu zamieścić moją pisaninę"
Ten
„intymny mały świat”
zawalił się 2
lipca, a tworzyłem
go przez 44
lata z żoną;
a teraz prysnął
jak bańka mydlana
i nie zastąpi
go robienie kulek
z chleba, jak w przypadku
Leona z „Kosmosu”
Gombrowicza. Bo robić
kulki z chleba
czy stawiać pasjansa
można samotnie, lecz
do gry w
tysiąca trzeba dwojga…
24.11 Kajka leży
i cierpi, ja
siedzę i cierpię,
Kicia rzyga i
cierpi. A przecież
ks. Tischner, umierając na
raka krtani, nie
mogąc mówić, na
karteczce napisał:
„Cierpienie nie uszlachetnia..” . Tomasz
Ponikło w „Tischner. Nadzieja
na miarę próby. Ostatnie słowa” zauważa:
https://deon.pl/wiara/cierpienie-ktore-nie-uszlachetnia-ostatnie-chwile-zycia-ks-jozefa-tischnera,906172
„…Cierpienie
nie uszlachetnia, bo nie jest ani karą, ani zasługą, ostatecznie to nie ono ma
moc sprawczą, lecz człowiek. Więc nie cierpienie, ale odpowiedź na cierpienie
decyduje o próbie nadania wartości temu doświadczeniu. Za każdym razem są to
sprawy najbardziej intymne, nie podlegają więc ocenie. Cierpienie przychodzi
bowiem „z zewnątrz”, natomiast człowiek zmaga się z nim przede wszystkim
„wewnątrz” siebie. Może zdarzyć się tak, że człowiek na zewnątrz będzie
radosny, a jak pogrzebie się głębiej – odsłoni się krzyż. ..”
My tu gadu,
gadu, a krzyż
uwiera. Szukam pocieszenia,
lecz o nie ciężko,
a łatwiej lekturą
się zdenerwować niż
uspokoić, jak w
przypadku Jana Szczepańskiego, który
w „Sprawach ludzkich’
pisze: (recenzja https://wgwg1943.blogspot.com/2016/12/jan-szczepanski-sprawy-ludzkie.html )
„...Człowiek
musi cierpieć, aby działać... ...Cierpienie jest także przyczyną odkrywania
świata i poznawania świata. Jest motorem dążeń poznawczych. Bez cierpienia
inteligencja człowieka pozbawiona byłaby kierunkowskazu. ...cierpienie jest
drogą rozwoju cech uznawanych za najistotniejsze dla człowieka: cech moralnych,
intelektualnych i estetycznych....”
A ja byłem przekonany, że to „strach” jest nadrzędny
i daje początek wszystkiemu... Co więcej:
przez prawie 80
lat nie odczułem,
by brak cierpienia
wpływał negatywnie na
rozwój u mnie „cech
moralnych, intelektualnych i
estetycznych”… To już
wolę filozofię zmarłej
dawno sąsiadki, która śmiała
się mimo cierpienia,
bo „ból świadczy
o tym, że
jeszcze żyję”. A i dusza
łka, póki my
żyjemy. Co z
nią później nie
wiemy, bo nasza
świadomość bezpowrotnie znika…
Skoro moje dotychczasowe próby pocieszenia się po tragedii 2 lipca zawodzą, przytaczam swoja starą pisaninę nt sensu życia https://wgwg1943.blogspot.com/2013/11/sens-zycia.html
SENS ŻYCIA
/MARZEC 2005, korekta GRUDZIEŃ 2011/
Czy życie ma SENS, skoro musimy umrzeć ? Po co
żyjemy ? Po to, by przekazać pałeczkę w sztafecie jaką jest życie. Zachowujemy
przez to ciągłość życia, kontynuację bytu. A więc:
CELEM ŻYCIA JEST PRZEKAZANIE GO NASTĘPNEMU
POKOLENIU.
Dotyczy to całej fauny, a więc i ludzi.
Oczywiście istnieją „gatunkowe” różnice, jednakże nie podważają one słuszności
powyższego stwierdzenia. Np. z „Życia Pszczół” MAETERLINCKA wiemy jak samice
mordują trutnie, a z mitologii greckiej o Amazonkach unicestwiających
nowonarodzone potomstwo płci męskiej i gwałcących biednych sąsiadów dla
podtrzymania gatunku. I tu, i tu samce potrzebne są tylko do zapłodnienia.
Ewidentne udokumentowanie naszej tezy znajdujemy u JĘTEK, u których samiec
ginie natychmiast po kopulacji, a samica - po złożeniu jajek. Dla jasności
podaję, że jętki, inaczej efemerydy, to owady obdarzone przez naturę dwiema
parami skrzydeł, występujące w ok. 1000 gatunkach, z czego w 30 w Polsce.
U organizmów wyższych, samiec bywa czasem dłużej
przydatny, jak np do wysiadywania jaj czy też do karmienia i kształcenia
potomstwa. Rola jego, jak również samicy, kończy się definitywnie z
osiągnięciem przez potomstwo samodzielności. Bywa też, że samce są zestresowane
i poniewierane, jak choćby u pingwinów, u których nie dość, że cały ciężar
wysiadywania jaj spada na nie, to strach przed „starą” jest tak silny, że
samiec przypadkową stratę jaja stara się ukryć wysiadując owalny kamień.
Odejście ludzi od natury skutkuje poważnym
pogwałceniem PRAWA NATURALNEGO, co wprawdzie nie podważa omawianej tezy, lecz
sensowność ludzkiego postępowania. I tak, ludzie NAOGÓŁ:
1. Przekazują życie wskutek PRZYPADKOWEJ KOPULACJI,
zamiast świadomej, mającej na celu jedyny słuszny cel. Podkreślmy tu, że, poza
ludźmi, wszystkie akty kopulacyjne odbywają się w odpowiednim miejscu i czasie,
by maksymalnie zwiększyć szansę przekazania życia /patrz: tarło, toki,
rykowisko, cieczkę etc/, podczas gdy u ludzi, nawet super konserwatywny KOŚCIÓŁ
KATOLICKI nie tylko dopuszcza, a wręcz zaleca KOPULACJĘ W DNI NIEPŁODNE !!!.
2. Rodzą potomstwo NIEPRZYGOTOWANI TAK
PSYCHICZNIE JAK I FIZYCZNIE. Bardzo często bez rozwiniętego instynktu macierzyńskiego,
stąd paradoksalne pojęcie „DZIECKA NIECHCIANEGO”; jeszcze częściej bez
niezbędnych warunków materialnych, jak w przypadku głodujących, pozostających w
skrajnej nędzy rodzin wielodzietnych. Przecież „nawet” ŚWINIA zostawia z miotu
tylko tyle prosiąt, ile ma cycków, a resztę zjada; w innym przypadku zagrożona
by była egzystencja całego miotu. A przecież książka polskiego idola - WOJTYŁY,
ma mądry tytuł: „MIŁOŚĆ I ODPOWIEDZIALNOŚĆ”.
3. POZOSTAJĄ W NIEDOJRZAŁOŚCI /p. u GOMBROWICZA/
przez całe życie. Niedojrzali, licznie nie osiągają SAMODZIELNOŚCI, jak ten
50-letni młodzieniec, pozostający na utrzymaniu mamusi emerytki. I do tego
pretensjonalne, roszczeniowe stwierdzenie potomka, podważające esencjonalną
rację „DARU ŻYCIA”: „Ja się na świat nie prosiłem”. Ręce opadają!!!
Mimo powyższe, nawet w przypadku ludzi,
prawdziwe pozostaje początkowe stwierdzenie, że CELEM ŻYCIA JEST PRZEKAZANIE GO
POTOMSTWU. Oczywiście, ten aksjomat został zapisany w manierze tzw „minimalizmu
literackiego”, z którego ostatnio drwiłem, lecz liczę na inteligencję
czytelnika w zrozumieniu „co poeta /czyli ja/ miał na myśli”; a jakby jej
zabrakło, to i tak dalsza lektura pozwoli wszystko zrozumieć.
To, co napisałem brzmi pesymistycznie, lecz
szczęśliwie, my - LUDZIE, wspinamy się coraz wyżej po drabinie ewolucyjnej i
dzięki temu naszemu życiu nadaje sens jeszcze „COŚ”. A co ? Hurra-optymista
krzyknie w porywie entuzjazmu:
„Rozwijamy i przekazujemy ROZUM, doskonalimy
MYŚL LUDZKĄ, wzbogacamy WARTOŚCI MORALNE I ETYCZNE”
Proszę Państwa, to wierutna BZDURA!! Przykazań
DEKALOGU jak nie przestrzegaliśmy, tak i nie przestrzegamy, a ROZUM by
przekazać, trzeba najpierw mieć.
Wspomnę tu tylko HERAKLITA oraz św. AUGUSTYNA,
który do znudzenia powtarzał, że rozum mają nieliczni. Cóż więc przekazujemy
jako MASA LUDZKA ? Ano - tylko i wyłącznie - zdobycze POSTĘPU TECHNICZNEGO,
zdobycze CYWILIZACJI. Jako 12-letni chłopak, podobnie jak liczni dorośli,
zachodziłem telewizor od tyłu, by odkryć jego tajemnicę, a studia
politechniczne skończyłem posługując się, zapomnianym dziś, suwakiem
logarytmicznym. A która dziś sklepowa umie liczyć na liczydle? W SENECA COLLEGE
na egzaminie ze statystyki wykonałem obliczenia w pół godziny, które 45 lat
temu zajęły mi tydzień, a zespołowi asystentów mego Ojca - pół roku. Mój rozum,
w tej dziedzinie, nie poszerzył horyzontów, ino postęp techniczny spowodował
skrócenie niezbędnego czasu. Co więcej, należy podkreślić, że ten postęp
sprzyja REGRESJI W ROZWOJU INTELEKTUALNYM człowieka, gdyż bez zdobyczy
cywilizacyjnych staje się on całkowicie BEZRADNY.
Dodajmy jeszcze, że niemowlę przeniesione z
innej cywilizacji czy /teoretycznie/ z innej epoki będzie absolutnie na równi z
innymi korzystało ze zdobyczy cywilizacji. Cały ten wywód potwierdza słuszność
aksjomatu o niedziedziczeniu cech nabytych. By skończyć z umiejętnością
korzystania ze zdobyczy cywilizacyjnych, przypomnę, że PIKUŚ, pies Jadżki K,
gdy czuł się zmęczony, cierpliwie czekał na windę, by dostać się do mieszkania
na ostatnim, czwartym piętrze. Zabierając się z głównym pasażerem miał 33%
szans dojechania dokładnie do celu, lecz w praktyce prawie zawsze dojeżdżał, bo
lokatorzy go znali i najwyższy „guzik” naciskali.
Pozostaje omówić przekazywanie MYŚLI, zdobyczy
ROZUMU. Zjawisko to, mimo swojej wyjątkowości, ma oczywiście wielkie znaczenie
dla całej ludzkości. Z reguły przekaz odbywa się na drodze MISTRZ - UCZEŃ, a
nie Rodzice – Dzieci. Niestety MISTRZÓW mało, a i pojętnych uczniów też nie za
wielu.
Prawdopodobnie i ja należę do tych niepojętnych
uczniów, gdyż po starannym przeczytaniu co w tym eseju napisałem zrodziła się
we mnie poważna wątpliwość czy rzeczywiście MĘDRCY mają CO mi przekazać; czy
poza mądrościami zawartymi w BIBLII oraz w filozofii greckiej istnieje COŚ
warte przekazania? Pomijam inne żródła ożywcze dla mego rozumu, gdyż vita
brevis /życie krótkie/, więc te dwie to aż za dużo. Reasumując, sens życia
ludzi polega na:
1. PRZEKAZANIU PALECZKI W SZTAFECIE ŻYCIA
2. UMOŻLIWIENIU NASTĘPNYM POKOLENIOM KORZYSTANIA
NA STARCIE ZE ZDOBYCZY CYWILIZACYJNYCH POPRZEDNIKÓW
3. PRZEKAZANIU ZDOBYCZY ROZUMU PRZEZ NIELICZNYCH
MĘDRCÓW NIELICZNYM UCZNIOM.
Ostatni punkt odróżnia nas od reszty fauny,
której życie bez rozmnażania pozbawione jest SENSU.
Nim zajmę się motywacją naszego postępowania
muszę podkreślić, iż ograniczenie lektury do tego eseju bez uzupełnienia
tematem EPIKUREIZM uniemożliwi czytelnikowi zrozumienie moich poglądów. Przeto
zezwalam na dalsze czytanie pod warunkiem spełnienia mojej prośby.
Motywacja osiągnięcia omawianych celów jest
przede wszystkim EGOISTYCZNA lub EGOCENTRYCZNA, choć do prawdy mało kto ma
odwagę się przyznać. Zacznijmy od pkt. 1 czyli od potomstwa.
Prawo natury powoduje, iż skarłowaciały osobnik
ma liczniejsze potomstwo niż dorodny, aby pokryć JAKOŚĆ ILOŚCIĄ, a odejście
rodzaju ludzkiego od tego prawa skutkuje wydłużonym okresem braku
samodzielności potomstwa, w granicznych przypadkach przez całe życie. Hodujemy
więc te pasożyty, i wszem i wobec głosimy, jak je kochamy, nie zważając, że od
dawna są DOROSŁE i winny przyzwoicie żyć na własny rachunek; a jeśli nie
potrafią ze względu na swoją NIEDOJRZAŁOŚĆ, to tylko i wyłącznie winien to być
ich problem. W świecie zwierząt, w którym jak wiemy panuje wzorowe
macierzyństwo, DOROSŁY osobnik jest równoprawnym członkiem bez żadnych
przywilejów wynikających z pochodzenia. Dlaczego więc je „kochamy”? Z czystego
egoizmu, bo to NASZE. Bo spieprzyliśmy własne życie i pokładamy nadzieję, że
rozpacz z powodu naszych niezaspokojonych ambicji, niespełnionych marzeń,
niezdobytych szczytów zostanie poniekąd ukojona sukcesami naszych dzieci i
wnuków. Szczególnie jest to wyraziste w relacjach z wnukami i objawia się
„małpią miłością”, bo ze względu na wiek mrzonki o swoich sukcesach są aż
niesmaczne.
A teraz zdobycze rozumu. Przecież głównym
motywem jest rywalizacja, wyścig szczurów i chęć zabłyśnięcia. Masowym
zjawiskiem w nauce, technice czy myśli filozoficznej, jak i historii jest
przypisywanie sobie nieudokumentowanych zasług, i to bardzo często nie z
przyczyn finansowych lecz ambicjonalnych. Ambicje takie nie tylko są
indywidualne, lecz obejmują całe społeczności, tak szkoły jak i narody. Połowa
odkryć i wynalazków przypisywana jest różnym osobom według „widzimisię” autora
publikacji, a w dziedzinach mniej precyzyjnych panuje całkowity galimatias.
Nawet „nasz” Gombrowicz przez całe życie twierdził, ze w egzystencjalizmie
wyprzedził Sartre’a /nie bacząc na Jaspersa, Heideggera, nie mówiąc już o
Kirkegaardzie/. A zalanie bolszewizmem Europy w 1920 r. kto powstrzymał? A
komunizm i ZSRR kto obalił? A Turków pod Wiedniem kto pobił? A Mesjaszem Europy
kto jest? My, POLACY.
Tak czy inaczej motorem w płodzeniu dzieci, jak
i osiąganiu zdobyczy rozumu jest EGOIZM, jak również chęć UWIECZNIENIA SIĘ tj
wyjścia poza kres swego życia /bądź choć chwilowego ZAISTNIENIA w sferze
publicznej/. Ten egoistyczny lęk przed zapomnieniem, może doprowadzać do prób
zgoła patologicznych jak ustanawianie idiotycznych rekordów Guinessa czy
popełniania masowych morderstw.
Zostawiam na inną okazję bezsensowne zalecenia
typu „Czyń Dobro”, „Zło Dobrem Zwyciężaj”, /bo PO CO?/ i przechodzę do
ostatniego akapitu, który w pewnym stopniu jest też odpowiedzią na te hasła.
Chodzi o „samarytanizm”, czy też sakryfikowanie
się, poświęcanie komuś lub czemuś. Naumyślnie samarytanizm umieściłem w
nawiasach, gdyż chodzi mi o szerszy aspekt, mianowicie poświęcanie się idei, bo
tylko IDEA może nas skłonić do przekraczania granic rozsądku, czyli PRAWA
NATURY. Przede wszystkim przychodzi mi na myśl EGZALTACJA - vide: M. KOLBE,
Rycerz Niepokalanej, skrajny ANTYSEMITA, umierający za „bliźniego” w bunkrze
głodowym. Dalej, trudno mnie pojąć przebywanie wśród trędowatych, czy
dobrowolną pracę w hospicjach. Sądzę, że jeśli nie świadomie, to podświadomie
sprzyja temu EGOISTYCZNY ZACHWYT nad samym sobą: „Jaki ja jestem DOBRY”, „Jak ja
się poświęcam?”. Zrealizuję się choćby w ten sposób. Jakie to niebezpieczne
wiedziała Matka Teresa, rezygnując z pokusy wygodnych łóżek, a jednocześnie
borykając się z wiarą i walcząc z wątpliwościami przez wiele lat. Przecież
takie POŚWIĘCENIE jest WBREW PRAWU NATURALNEMU. A cóż dopiero mówić o
rewolucjonistach, bojownikach o idee, które historia zweryfikowała negatywnie.
Reasumując, sam też egoistycznie boleję, iż
czasu mi niewiele zostało, a osiągnięć jak dotąd brakowało, przeto w myśl
powyższego chwalić się potomstwem pozostało. Oby było czym...”
25.11
Przeczytałem, co powyżej
napisałem i przeraża
mnie własny
pesymizm i zrzędzenie;
a gdzie „kobiety,
wino i śpiew”?
Choć wrodzona głuchota
ograniczyła moje zdolności
śpiewacze, a wzgląd
na żonę nie
pozwala na wspomnienia
erotyczne, to pozostaje
wino, które towarzyszyło
mnie przez długi
okres życia. I
tu ciekawostka, że
w trakcie długich
studiów (8 lat), piliśmy
przede wszystkim wino.
Piwo (najlepsze z beczki)
piło się głównie
„pod budkami z
piwem” oraz u Mońka,
Józka, pani Stasi
czy w „Zlewie”,
wódkę w knajpach,
a wino u
Hopfera, Fukiera czy w licznych
kawiarniach i klubach
studenckich. U Hopfera
czy Fukiera sprzedawano
wino bez marży
handlowej, po cenie
sklepowej co miało
znaczenie dla kieszeni
studenta. Butelka wina
kosztowała mniej niż
godzina korepetycji, a
że były to
tanie wina węgierskie,
bułgarskie bądź gruzińskie to
„insza” sprawa. W
końcu pomarańcze czy
szynkę statystyczny Polak
spożywał dwa razy w
roku: na Boże Narodzenie i
na Wielkanoc, a z win
znał wino
marki wino oraz
zamawianą w kawiarni
w ramach „podrywu”
Mistellę (bądź wermut Istria) z
nieodłącznym ciastkiem „wuzetką”.
Wspomnienie
kameralnego „Hopfera” znajduję
na http://www.slowobraz.net/2009/12/u-hopfera.html :
„….Kiedy piszę o tamtych czasach,
pomijam rzeczy podłe i niegodne, których było mnóstwo. Miała jednak wraża
rzeczywistość jedną wspaniałą zaletę, dla której wybaczam jej wszystko: to był
czas mojej młodości.
Socjalizm miewał swoje cudowne nisze niepraktyczności. Dziś, kiedy zarabia się
na wszystkim, trudno jest zrozumieć, że na przykład były winiarnie, gdzie wino
sprzedawano w cenach takich jak w sklepie. To był szlachetny gest
"Centralnych Piwnic Win Importowanych", które prowadziły dużego
Fukiera i malutkiego Hopfera.
Mirek Sznajder napisał w Rękopisorium o Hopferze:
Ktoś, kto dzisiaj zajrzy w cichutki i skromniutki zaułek między Dziekanką a
posępną prokatedrą, w żaden sposób nie zdoła odnaleźć tamtego klimatu. Już z
dala widać było, ale jeszcze lepiej słychać, kiwające się sylwetki
dyskutujących klientów zacnego lokalu. Im bliżej, tym bardziej gwar narastał i
wreszcie zza roku wychodząc miałeś całą sytuację jak na dłoni. Przez otwarte
okno z lewej dochodził chóralny śpiew:
Siedzę na dupie i ciągle wyglądam przez window
co stanowiło słowiańską parafrazę ówczesnego światowego przeboju Delilah Toma
Jonesa, a śpiewowi towarzyszyło niezbyt rytmiczne ale za to głośne walenie
pięścią. Do tego pomieszane głosy niewieście i męskie, śmiech, krzyki, brzęk
szkła, a ponad tym wszystkim co jakiś czas wybitny głos pani Stasi:
- Panie docencie, pan już jest zmęczony, zapraszam do baru Marcinek na Podwale.
Dobrze pamiętam tę panią Stasię. Kobieta w
nieokreślonym wieku, z załzawionymi od dymu papierosowego niebieskimi oczyma i
wydatnym, zaczerwienionym nosem. Wcześniej była jedyną barmanką w maleńkiej
dziupli na Mariensztacie, gdzie wyłącznie było kwaśne piwo i papierosy
"Sport" oraz "Mazur". Potem lokal przerobiono na placówkę
ORMO, a pani Stasia w drodze awansu powędrowała Bednarską w górę, do Hopfera…”
Kochana pani
Stasia, po likwidacji
starego „Hopfera” prowadziła
pijalnię wód mineralnych
w dawnej pijalni
piwa (u Józka) vis-à-vis Katedry,
gdzie dyskretnie spożywano
przyniesiony z sobą
alkohol, a później
sklep z winem
i słodyczami na
Solcu. A co
do starego „Hopfera”,
to świętowałem w
nim zdobycie tytułu
mgr. inż. chemii w
pamiętnym marcu 1968. W
malutkim lokalu zmieściło
się ponad 40
osób, w tym
zaprzyjaźniony Zbyszek Słojewski.
Ponieważ niewielu go
pamięta, to przypominam
tego wybitnego felietonistę
cytując „Politykę” z
2017, po jego
śmierci: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1716160,1,hamilton-1934-2017.read
„…puste miejsce – tak nazwał jeden ze zbiorów felietonów. Dziś
miejsce naprawdę jest puste, obwiedzione czarną ramką żałoby. Przypomina, kim
był Jan Zbigniew Słojewski posługujący się pseudonimem Hamilton. Dlaczego
wybrał ten pseudonim? – Żeby było
łatwiej o popularność w krajach anglosaskich. – Ale nie tłumaczą? – Nie, nawet na rumuński…”
Z kolei w
Wikipedii czytam: „…Jan Zbigniew
Słojewski (ps. Hamilton) (ur. 12 stycznia 1934 , zm. 8 sierpnia 2017) – polski krytyk literacki,
felietonista. Publikował m.in. we „Współczesności”, „Kulturze” (tzw. warszawskiej), „Polityce”. W młodym wieku wcielił się w postać
sędziwego starca, który pamięta czasy I wojny światowej i pisał pod pseudonimem Hamilton.
W latach 60. i 70. należał
do czołówki felietonistów polskich.
Jak pisze Krzysztof Mroziewicz w
branżowej książce Dziennikarz w
globalnej wiosce, w tamtych czasach „Kulturę” zaczynało się czytać od
felietonów Hamiltona. Łączył w nich dystans do świata, przekorę i osobliwe
spojrzenie na sprawy...”
Gazet było
kilka, a czytanie
ich zaczynało się
od felietonów Hamiltona,
Urbana i Kisiela.
A Zbyszek raz
miał wpadkę, bo
w jednym z
felietonów nienajlepiej wyraził
się o Miotle*
i Cioku**, za
co musiał wejść pod stół
i wydrukowaną potwarz
odszczekiwać. Ale to
anegdotyczny epizod, który
nie wpłynął na
dalszą wspólną konsumpcję.
Wesołe lata!!
*”Miotła” - ksywa
prawie dwumetrowego, rudego
mgr. inż. budowniczego Grubej
Kaśki na Wiśle,
koło Trasy Łazienkowskiej
**Ciok – prawdziwe nazwisko
malarza i za to Hamilton
został skarcony. Absolwent
Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (1967). Jego prace znajdują się w Muzeum
Okręgowym w Bielsku-Białej. Artysta swoje obrazy buduje kolorem. Grubo
nakładając farbę, szybkimi pociągnięcia-mi, tworzy mięsistą strukturę obrazu.
Zarówno w technice malowania, jak i tematyce pejzaży oddających wrażeniowość
ulotnego stanu natury, widoczna jest inspiracja malarstwem Włodzimierza
Zakrzewskiego.
U Hopfera bywali
młodzi wszelkich profesji,
lecz skoro wspomniałem
o jednym malarzu – Maćku Cioku,
to mam potrzebę
wspomnieć też tragicznie
zmarłego Jurrego. Wikipedia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Zieli%C5%84ski_(malarz)
„…Jerzy Ryszard
Zieliński, pseud. Jurry (ur. 1943 w Kazimierzowie, zm. 1980 w Warszawie) –
polski malarz, poeta, autor happeningów, jedna z
ważniejszych postaci artystycznego życia Warszawy lat 60.
i 70. Absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, dyplom z
malarstwa uzyskał w 1968 roku w
pracowni prof. Jana Cybisa. W 1965 roku wraz z Janem
Dobkowskim założył grupę artystyczną Neo Neo Neo. Uczestnik Sympozjum Plastycznego Wrocław ’70 (w
zespole Mariana Bogusza) …
…Malarstwo Jurrego inspirowane jest pop artem jak
również secesyjną dekoracyjną formą. Jego twórczość
była i jest nadal inspiracją dla wielu młodych twórców. W latach 80. była
to Gruppa, a w
2000 Grupa Twożywo…”
cdn
lecz
zdania do tej
pory nie zmieniłem
i chyba już
nie zmienię. O
sprawie przypomniał mnie
dzisiejszy anons:
„…Holandia
opłaci Polkom aborcję. "Dotychczas pomagaliśmy w ten sposób kobietom z
trzeciego świata”…
cdn
27.11 Moja
pisanina sprzed lat
okazuje się nader
aktualna i dzisiaj
kopiuję moje wypociny
na priorytetowy temat
tj nienawiści
https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=nienawi%C5%9B%C4%87
Plakietki "Strefy wolne
od LGBT" skłoniły mnie do napisania
poniższego
NIENAWIŚĆ
Wikipedia:
„Nienawiść – bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub
czegoś, często połączone z pragnieniem, by obiekt nienawiści spotkało coś
złego. Nienawiść bywa przeciwstawiana miłości i opisywana
jako męczące uczucie, następujące w wyniku bólu związanego z
uczuciem zranienia, zemsty, wrogości i oszukania.
Nienawiść przybiera czasem postać obsesyjną: chęć zemsty jest
tak silna, iż osoba nią zawładnięta nie jest w stanie przestać o niej myśleć;
wówczas nienawiść jest głównym motywem jej działań i bardzo silnym bodźcem
wpływającym na percepcję rzeczywistości.”
Za punkt wyjścia przyjmuję część pierwszego zdania:
„Nienawiść – bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub
czegoś…”
Przyczyn nienawiści jest wiele, lecz główną jest ZAWIŚĆ. Wg Wikipedii:
„Zawiść – uczucie znacznie silniejsze niż zazdrość, polegające na
odczuwaniu silnej niechęci lub wrogości w stosunku do osoby, której czegoś się
ZAZDROŚCI . Zawiść może występować w sytuacjach, gdy osobiste cechy, posiadane
przedmioty lub osiągnięcia nie dorównują ich poziomowi/jakości u innych osób”
Z kolei ZAZDROŚĆ:
„Zazdrość – uczucie pojawiające się
w sytuacji frustracji,
gdy znany jest obiekt zaspokajający potrzebę i osoba
posiadająca ten obiekt…”
O ZAZDROŚCI pisałem:
„ZAZDROŚĆ
/dykteryjka/ 4.07.2011
Jest to jedno z najbardziej znaczących uczuć, a
właściwie zespołu uczuć, które po długim zastanowieniu zdecydowałem się
następująco zdefiniować:
ZAZDROŚĆ TO DOZNANIE WYWOŁANE PRAGNIENIEM
POSIADANIA CECH, PRZEDMIOTÓW BĄDŻ SUKCESÓW PRZYNALEŻNYCH INNYM OSOBOM, WYWOŁANE
POCZUCIEM BRAKU TYCHŻE LUB WYIMAGINOWANĄ NIESPRAWIEDLIWOŚCIĄ W ICH DYSTRYBUCJI.
ZAZDROŚĆ jest jednym z GRZECHÓW GŁÓWNYCH, obok
pychy, chciwości, nieczystości, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, gniewu i
lenistwa. ZAZDROŚĆ jest również lękiem przed utratą wyłącznego posiadania
czegoś lub kogoś.
Michał Paweł MARKOWSKI parafrazuje Mickiewicza:
„Kto za życia nigdy nie zazdrościł, ten człowiekiem nie był ani razu”; a
WITKACY stwierdził, że „być człowiekiem to zazdrościć”. U tego największego
obok Gombrowicza prześmiewcy polskich cech narodowych, w „Pożegnaniu Jesieni”
czytamy:
„O ile Atanazy zazdrościł trochę Łoboyskiemu
maski hrabiego, mocą której był on czymś, choćby w Almanachu Gotajskim, o tyle
Jędruś zazdrościł [również trochę] sławy Zieziowi i skrycie cierpiał nad tym,
że jest tylko „turystą wśród ruin”. Obu im zazdrościł Sajetan Tempe, że mogli
być właśnie tymi nieokreślonymi stworami, podczas kiedy on musiał [koniecznie
musiał] być społecznym działaczem; a wszystkim trzem razem zazdrościł
Chwazdrygiel, marząc w głębi duszy o wyrwaniu się z naukowej pracy w życie
społeczne lub sztukę. Ale wszystko przechodziła zazdrość księdza Hieronima, tak
wielka, że aż nieuświadamiana i do niepoznania przetransformowana w żarliwość nawracania
i naznaczania nieznośnych pokut.”.
ZAZDROŚĆ jest potężną siłą: bądź TWÓRCZĄ, bądź
DESTRUKCYJNĄ. Jest inspiracją do czynów wielkich, ZACZYNEM PASJI TWÓRCZEJ bądź
też do czynów haniebnych obejmujących wszelką GAMĘ PODŁOŚCI począwszy od
plotkarstwa poprzez obmowę, donosy, podkładanie świni, a na morderstwie
kończąc.
ZAZDROŚĆ, jako inspirację do czynów twórczych,
obserwujemy szczególnie w mentalności ŻYDOWSKIEJ. Ambitny Mosze, świadom swojej
wartości, zauważywszy sukcesy Srula, ZAZDROŚCI mu, i ta ZAZDROŚĆ inspiruje go,
motywuje do osiągnięcia sukcesów, i to przewyższających te Srula. ZAZDROŚĆ
wymusza potrzebę samo sprawdzenia swoich możliwości i prowadzi w efekcie do
satysfakcji. Polską mentalność cechuje NIEMOŻNOŚĆ [o totalnej niemożności p.
„Niesamowita Słowiańszczyzna str.2]. A własna NIEMOŻNOŚĆ daje początek ZAWIŚCI,
z której wypływa szeroka struga podejrzeń, pomówień i oskarżeń o niecną drogę
odnoszącego sukces. Przecież, skoro my nie odnieśliśmy sukcesu, to nikt nie
mógł go odnieść w UCZCIW Y sposób. Tak, jakbyśmy byli tacy moralni, że
„NIEUCZCIWĄ” drogę do sukcesu zdecydowanie odrzucilibyśmy.
Wydaje się na miejscu przypomnienie starej
dykteryjki o jedynym kotle w piekle, którego nie pilnują diabły z widłami: to
kocioł z Polakami. W innych kotłach jedni drugich wspierają, a więc ktoś
znajdzie się na górze, a wtedy dopiero sam Lucyfer może przywołać go widłami do
porządku, czyli zepchnąć na dno; w naszym kotle - porządeczek, bo jak któryś
się wychyli, tzn wywyższy nad innych, to rodacy wartko go z tych wyżyn ściągną,
oplują, pobiją i w gęstej mazi wynurzają.
Bo jak mówił NORWID: „MY pochodzimy ze
społeczeństwa jedynego na globie, w którym nie ma ani jednego czymkolwiek bądż
wyższego obywatela, który by zelżonym od rodaków albo upoliczkowanym i nawet
obitym nie był..."
Tak więc ZAZDROŚĆ może być TWÓRCZĄ PASJĄ, lecz u
nas - tylko ZAWIŚCIĄ..”
Przywoływałem powyżej Janion: „..Polską
mentalność cechuje NIEMOŻNOŚĆ [o totalnej niemożności p. „Niesamowita
Słowiańszczyzna str.2]. A własna NIEMOŻNOŚĆ daje początek ZAWIŚCI…”
Zacytujmy więc odpowiedni fragment mojej recenzji:
„… Sławomir MROŻEK ironicznie określa
położenie Polski: „NA WSCHÓD OD ZACHODU I NA ZACHÓD OD WSCHODU”. To położenie
prowadzi wg Janion do „dość powszechnego odczucia NIŻSZOŚCI wobec ZACHODU” oraz
WYŻSZOŚCI wobec WSCHODU - wymagającego naszej cywilizacyjnej misji. Kompleks
wobec Zachodu staramy się przezwyciężyć „mesjanistyczną dumą, w postaci
narracji o naszych WYJĄTKOWYCH CIERPIENIACH i zasługach, o naszej wielkości i
WYŻSZOŚCI NAD NIEMORALNYM ZACHODEM. Taka opowieść jest zamkniętym
kołem NIŻSZOŚCI i WYŻSZOŚCI, które przeradza się w narodową figurę TOTALNEJ
NIEMOŻNOŚCI”…”
Tak więc mamy logiczny ciąg: TOTALNA NIEMOŻNOŚĆ
- FRUSTRACJA I ALIENACJA
- ZAWIŚĆ - NIENAWIŚĆ , która prowadzi do FANATYZMU, definiowanego przez Wikipedię:
„Fanatyzm (łac. fanaticus, dosł. „zagorzały”, „szalony”) - postawa
oraz zjawisko społeczne polegające na silnej wierze
w słuszność jakichś poglądów politycznych, religijnych lub społecznych występujące w połączeniu ze skrajn
ą NIETOLERANCJĄ wobec przedstawicieli odmiennych poglądów…”
No to jak NIETOLERANCJA, to jesteśmy w domu, zobaczmy jednak jak jej okresowe wyciszenie tłumaczy Amos Oz (1939-2018) - współzałożyciel
organizacji ‘Pokój Teraz’ (Szalom Achszaw).
„Do fanatyków. Trzy refleksje” https://wgwg1943.blogspot.com/2019/01/amos-oz-do-fanatykow-trzy-refleksje.html
Oz ironizuje, że fanatyzm istnieje „od zawsze”, jednakże w XX wieku pewne
jego przyczajenie się „zawdzięczamy” Hitlerowi i Stalinowi
(s.17,6 e-book):
„…Stalin
i Hitler, mimo woli, zaszczepili chyba w dwóch, trzech pokoleniach,
które nastąpiły po nich, pewną dozę głębokiego lęku przed wszelkim radykalizmem
i dążenie do ukrócenia fanatycznych instynktów. Przez kilka dekad, za
sprawą największych ludobójców, jakich poznał wiek dwudziesty, rasiści
wstydzili się trochę swojego rasizmu, nienawistnicy powściągali nieco swoją
nienawiść, a fanatyczni naprawiacze świata miarkowali się
w rewolucyjnym zapale… ..W ostatnich latach
wydaje się, że temu „darowi” Stalina, Hitlera, militarystów japońskich
kończy się termin przydatności. Częściowa szczepionka, którą przyjęliśmy,
pomału przestaje działać. Nienawiść, fanatyzm, wstręt do obcego i innego,
rewolucyjna żądza zabijania, zapał do tego, by „rozprawić się raz na zawsze ze
wszystkimi złoczyńcami, topiąc ich we krwi” – wszystkie one podnoszą teraz
głowę…”
Znakiem rozpoznawczym tej choroby (fanatyzmu) jest (s.21,8)..:
„…zadufanie
w sobie, okopane i ufortyfikowane, bez okien i drzwi, podobnie
jak postawy wypływające ze zmętniałych studzien pogardy i odrazy, które
odpędzają od siebie wszelkie inne uczucia…”
W grupie cieplej (s.24,5):
„…Konformizm,
owczy pęd, bezrefleksyjne i bezkrytyczne posłuszeństwo, owo
tak powszechne pragnienie, by przynależeć do zwartej, zespolonej bryły ludzkiej
– także są budulcem fanatycznej
duszy… ….Jeżeli faktycznie instynkt
owczego pędu i pragnienie, by przynależeć do tłumu, są glebą,
z której wyrasta fanatyzm, to tak samo ma się rzecz z rozmaitymi
kultami jednostki, ubóstwianiem przywódców religijnych i politycznych czy
kultem gwiazdorów rozrywki i sportu…”
Definicja Churchilla (s.30):
„Fanatyk to ktoś, kto nie może zmienić zdania i nie chce
zmienić tematu”
(s.31,4): „…Rozmaici fanatycy religijni i
ideologiczni dopuszczają się potwornych, brutalnych zbrodni nie tylko
dlatego, że czują wstręt do
niewiernych.. …dlatego, że chcą natychmiast
zbawić świat… …Sprowadzić nas wszystkich na
właściwą drogę. Odciągnąć nas definitywnie, chociażby krwią i ogniem, od
naszych przegniłych wartości…”
Proszę powyższe słowa Amosa Oza przeczytać jeszcze raz, bo niechcący postawił diagnozę słuszną dla Polaków.
A co z tytułową NIENAWIŚCIĄ?? Znalazłem „gotowca” na: http://heterosapiens.pl/nienawisc-niszczy-czyli-jej-wplyw-na-ciebie/
„…Osoba nienawistna
zaczyna mieć negatywny stosunek do wszystkiego. Robi się coraz bardziej
drażliwa, wyczulona. Szuka pretekstu do konfliktu z innymi osobami. Nierzadko
posuwa się do kłamstw, koloryzowania rzeczywistości, manipulacji ludźmi i ich
uczuciami. Przekłada się to oczywiście na jej samopoczucie. Z jednej strony
pojawia się smutek, zgorzknienie, poczucie samotności i niezrozumienia, a z
drugiej nienawiść staje się wewnętrznym katalizatorem. Powoduje coraz większe
pragnienie zaszkodzenia na różne sposoby obiektowi
nienawiści. Długotrwała nienawiść może prowadzić nawet do
nieodwracalnych skutków. Może nie tylko powodować zachowania agresywne, czy
depresję. Bywa, że u osób nienawistnych coraz częściej pojawiają się zachowania
afektywne. Jednocześnie dosłownie „miażdżona” jest empatia- co z kolei może już
powodować zachowania psychopatyczne…”
A więc wyznawcy Kaczyńskiego i Rydzyka STRZEŻCIE SIĘ!!
.
.
.