Saturday, 20 November 2021

Hakan Günday – „Topaz”

Na  LC  7.21 (28 ocen i 7 opinii)  czyli  zainteresowanie  słabe,  a  to  samo  życie  i  ośmieszenie  łatwowiernych  turystów   łasych  na   okazyjny  zakup  w  trakcie  wakacyjnego  wyjazdu.   To  nawet  nie  jest  satyra,  a  dobrze  ukazany   bajer  sprzedawcy  i  naiwność   turysty,  A  atmosfera  i  mechanizmy  awansu  przypominają  „Zaklęte  rewiry”  Worcella (film  Majewskiego).  Dobra  zabawa  i  dużo  śmiechu,  a  zakończenie   choć  przewidywalne,   to   satysfakcjonujące  nas -  białych  Europejczyków.    7/10 

SMĘTEK

 

SMĘTEK

20.11.2021  Smętek  to  smutek,  zaduma    czyli    adekwatne  określenie  mojego  stanu  od  141  dni.   Dominuje  żal  i  tęsknota,  trochę  jak  za  PRL-em,  w  którym   żyłem  równie  długo  jak  z  Kajką -  44  lata.   Od   katastrofy,  czyli  jej  wylewu  w  dniu  2 lipca,   nie  spałem  w  łóżku,  a  noce  w  fotelu  lub  na  krześle  sprzyjają  zadumie  i  wspomnieniom.    Wzbogacają   je  filmy  i  seriale  (jak  „07  zgłoś  się”),  lecz  ból   powiększają  codzienne  odwiedziny  Jej   w  tzw  Centrum  Rehabilitacyjnym,  szczególnie  dołujące,  bo  ze  względu  na  swoją  głuchotę,   niewiele   rozumiem  z  jej  słów.  Wracam  więc  przybity,  spać  nie  mogę  i…     ..dumam. 

Nie  będę  jednak  żalił  się,  narzekał   na  cierpienia  związane  z  moim  stanem  fizycznym  i  psychicznym  ani   też  opisywał  szczegółowo  Jej  stanu,  lecz  chcę  podzielić  się  refleksjami,  jakie  nachodzą  mnie  po  praktycznie   wycofaniu  się  z  czynnego  życia,  choć  po  3  miesiącach  milczenia  powróciłem  do  pisania  notek  z  przeczytanych  książek  na  LC.  Uzbierało  się  ich   2371,  a  poza  LC,    dostępne,  wraz  z  esejami  tematycznymi,  na   http://wgwg1943.blogspot.com/.

Zacznę  od   banału:   nie  znam  stadła  bezchmurnego,   każde  małżeństwo   przechodzi  przez  wzloty  i  upadki,   lecz   wartość  jego  weryfikuje  CZAS.  Tu  nie  mogę  nie  zamieścić  ‘metafizyki”  Leszka  Kołakowskiego,  autora „Kompletnej metafizyki”:
KOMPLETNA I KRÓTKA METAFIZYKA. INNEJ NIE BĘDZIE. INNEJ NIE BĘDZIE. - Leszek KOŁAKOWSKI: „Na czterech węgłach wspiera się ten dom, w którym, patetycznie mówiąc, duch ludzki mieszka. A te cztery są: ROZUM, BÓG, MIŁOŚĆ, ŚMIERĆ. Sklepieniem zaś domu jest CZAS, rzeczywistość najpospolitsza w świecie i najbardziej tajemnicza. Od urodzenia czas wydaje się nam realnością najzwyklejszą i najbardziej oswojoną. (Coś było i być przestało. Coś było takie, a jest inne. Coś się stało wczoraj albo przed minutą i już nigdy, nigdy nie może wrócić). Jest zatem czas rzeczywistością najzwyklejszą, ale też najbardziej przerażającą. Cztery byty wspomniane są sposobami naszymi uporania się z tym przerażeniem. ROZUM ma nam służyć do tego, by wykrywać prawdy wieczne, oporne na czas. BÓG albo absolut jest tym bytem, który nie zna przeszłości ani przyszłości, lecz wszystko zawiera w swoim „wiecznym teraz”. MIŁOŚĆ, w intensywnym przeżyciu, także wyzbywa się przeszłości i przyszłości, jest teraźniejszością skoncentrowaną i wyłączoną. ŚMIERĆ jest końcem tej czasowości, w której byliśmy zanurzeni w życiu naszym, i być może, jak się domyślamy, wejściem w inną czasowość, o której nic nie wiemy (prawie nic). Wszystkie zatem wsporniki naszej myśli są narzędziami, za pomocą których uwalniamy się od przerażającej rzeczywistości czasu, wszystkie zdają się temu służyć, by czas prawdziwie oswoić”.         

Każde  słowo  w  powyższym  wydaje  mnie  się  cenne,  lecz  szczególnie   porusza  mnie  myśl,  że  od  „przerażającej  rzeczywistości  czasu”  uwalnia  nas  m.in.   MIŁOŚĆ  i  ROZUM.  

I  tu  zaduma:  czyżby?   Niestety,  to  iluzja  bądź  wishful  thinking,   bo  najczęściej  rozumu  nie  starcza,   a  miłość,  która  zresztą  jest  egocentryczna,  opiera  się  na  wierze.  Wprawdzie  JP II  ładnie  ujął  zależność  rozumu  i  wiary  w  encyklice „Fides et Ratio” (Wiara i Rozum):

„WIARA POZBAWIONA ROZUMU, PODOBNIE JAK ROZUM POZBAWIONY WIARY SĄ JEDNOSTRONNE I MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNE

….lecz  i  razem  bywają  bezradne  wobec  wszechwładnego  CZASU.  W recenzji  Fromma ‘O miłości”  pisałem  https://wgwg1943.blogspot.com/2016/08/erich-fromm-o-sztuce-miosci.html:

MIŁOŚĆ to, świadomy lub podświadomy, „interesowny” sposób „na życie”, sposób realizacji samego siebie, to nadanie sensu swojemu życiu, poprzez scentralizowanie swojej uwagi na obiekcie miłości i, pożądanemu lub nie, poświęcaniu się jemu, aby w działaniu owym doznać samozadowolenia i spełnienia.”  

Nie  będę  powtarzał   rozważań  o  miłości   ze  swojej  pisaniny  pt  „Moje  resume”   https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=moje++resume,  bo  nie  o  nią  chodzi,  a  o  myśli  jakie  nachodzą  mnie  w  trakcie  choroby   żony.   A  dominuje   żal  z  niewykorzystanego  czasu,  z  niewypowiedzianych  zdań,   z   niedostatecznych   zachowań  świadczących   o  moim  uczuciu  do  najbliższej  osoby.  Teraz,  niestety,  jest  już  za  późno,  bo  Ona  żyje  już  w  innej  rzeczywistości   i  Jej  pamięć  funkcjonuje  wybiórczo  wg   niepojętych   reguł.    Słusznie  ks. Twardowski  mówił: 
„ŚPIESZMY SIĘ KOCHAĆ LUDZI tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą …”                                         

Egocentryczna   miłość   powoduje,   że  choroba   (nie  mówiąc  o  śmierci)  czy  też  jakiekolwiek  nieszczęście  „kochanej”  osoby,   wywołuje    mój  dyskomfort,  bo  zaburza  mój  spokój.   Nie  mam  problemu   z   odwiedzeniem  Jej  w  Ośrodku,  lecz   Jej  wygląd  i  zachowanie  wpędzają   mnie  w  depresję,   która   uniemożliwia  mnie   zaprzestania  myślenia  o  tej  tragedii  chociaż  przez  chwilę.  Każde    pytanie  o   Nią,   zamiast  wdzięczności,  wzbudza  we  mnie  złość,  bo   piąty  miesiąc  mija,  a  ja  nie  widzę  poprawy.  Tak  więc  poniekąd  sam  wybieram  samotność,  unikam  ludzi,  kłócę  się  z  Bogiem  i  chodzę  po  ścianach.    I  nurtuje  mnie  pytanie: „dlaczego?”.   Dlaczego  ona,  a  nie  ja??   Dlaczego   nikt  jej  nie  pomoże?   No  i  co  będzie  dalej?

cdn 

21.11   Mój  ukochany  nauczyciel    ks.  prof. Józef  Tischner   w  „Miłość  nas  zrozumie”  pisze (str.45):
"....człowiek zasadniczo nie wychodzi w miłości poza krąg samego siebie i gdy kocha, naprawdę siebie kocha, a nie innych. Kocha drugiego przy założeniu, że on sam jest tym p i e r w s z y m, o którego chodzi naprawdę...."                    Właśnie  ze  względu  na  ten  egocentryzm  deklaracje  miłości  wydają  się  śmieszne,  banalne,  są  świadectwem  hipokryzji.   Co   więc  jest   fundamentem  niewątpliwego  uczucia   starych  ludzi?   Bagaż   wspólnych  przeżyć,  zarówno  radosnych, jak  i   przykrych,  by  nie  powiedzieć  tragicznych.   Mimo,  że  często  odmiennie  wspominane  i    interpretowane,  pozostają  niezmiennie  wspólnym  doświadczeniem,  generującym  trwały  związek  emocjonalny.   Nie  jest   to  tylko  przyzwyczajenie  ani   tym  bardziej   przeświadczenie  o  znajomości   współmałżonka,  bo  pamiętam  sentencję  Pascala: „POZNANIE BOGA RODZI PYCHĘ, A POZNANIE CZŁOWIEKA RODZI ROZPACZ”,   a  więc   bezpieczniej  tym  poznaniem  nie  epatować.   Dochodzę  do  stwierdzenia,  że   najbliższym  określeniem  mojego  stanu  jest  OSAMOTNIENIE;    nie  samotność,  a  osamotnienie;  postawienie  Muru  Berlińskiego   dzielącego  jeden  organizm,   czy  to  naród,  czy  też   jednię  małżeńską.   Bo   wspomnienia,  choć  bardzo  wybiórcze  ze  strony  chorej,   pozostały,  lecz  korespondują  z  różną  rzeczywistością,  co  uniemożliwia  wzajemne  zrozumienie.   I dlatego  czuję  się  osamotniony,  bo  odczucia  związane  z  teraźniejszością  i  wspólną  przeszłością  się  oddalają,   zanika  więź  wspólnych  przeżyć;  osłabia  się  związek  emocjonalny.  A  co  będzie  dalej?   Ewentualne  zburzenie   muru  nie  przyniesie  natychmiastowych,  satysfakcjonujących  efektów.

Dopiero  w  obliczu  tragedii   ujawnia  się  niedoskonałość  Bożego  dzieła,  które  zawsze  kończy  się  śmiercią.  Levinas  o śmierci: „Każda śmierć jest skandalem i morderstwem..”. Wg L. ŚMIERĆ opiera się na trzech głównych filarach. Jest NICOŚCIĄ /pustka i opuszczenie/, NIEWIEDZĄ /zmarły odchodząc nie zostawia żadnego adresu/ oraz OKROPNOŚCIĄ /skandalem i bezsensem/”

Pocieszenia  można  szukać  u  Epikura:

„Staraj się oswoić z myślą, że śmierć jest dla nas niczym, albowiem wszelkie dobro i zło wiąże się z czuciem; a śmierć jest niczym innym, jak właśnie całkowitym pozbawieniem czucia. Przeto owo niezbite przeświadczenie, że śmierć jest dla nas niczym, sprawia, że lepiej doceniamy śmiertelny żywot, a przy tym ....wybija nam z głowy pragnienie nieśmiertelności.
W istocie bowiem nie ma nis strasznego w życiu dla tego, kto sobie dobrze uświadomił, że przestać życ nie jest niczym strasznym. Głupcem jest atoli ten, który mówi, że lękamy się śmierci nie dlatego, że sprawia nam ból, gdy nadejdzie, lecz, że trapi nas jej oczekiwanie. Bo zaiste, jeśli jakaś rzecz nie mąci nam spokoju swoją obecnością, to niepokój wywołany jej oczekiwaniem jest zupełnie bezpodstawny. A zatem śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma. ......Tłum raz stroni od śmierci jako od największego zła, to znowu pragnie jej jako kresu nędzy życia. Atoli mędrzec, przeciwnie, ani się życia nie wyrzeka, ani się śmierci nie boi, albowiem życie nie jest mu ciężarem, a nieistnienia nie uważa wcale za zło. Podobnie jak nie wybiera pożywienia obfitszego, lecz smaczniejsze, tak też nie chodzi mu bynajmniej o trwanie najdłuższe, lecz najprzyjemniejsze”.

Łatwo  powiedzieć,  trudniej  przyjąć  za  własne  credo.   Poza  tym  to  o  rozwiązaniu  finalnym,  a  jak  sobie  poradzić  ze  stanami  wcześniejszymi?  Ataraksja  to  wątpliwa  recepta  na  życie.   Przypomnę,   że  (Wikipedia)

„..Stan ataraksji osiągany jest przez wyzbycie się nadmiernych pragnień oraz lęku przed śmiercią i cierpieniem, a znajdowanie radości duchowych, których źródłem jest cnota i rozum. Jest to stan doskonały, stanowiący warunek szczęścia, a niekiedy nawet z nim tożsamy…”

To  może  i  słuszne  dla  mędrców,  a  ja  do  nich  nie  należę….

cdn  

22.11   Tak  więc  na  własne  życzenie   zapędziłem  się  w  kozi  róg,  bo  ani  mądrość  Levinasa,  ani  Epikura   nic  mnie  nie  pomogła.   Śmierć  jest  nieunikniona i  każdy  normalny  jej  się  w  jakimś  stopniu  boi,   lecz  problem  jest  szerszy  i  głębszy,  bo  z  wiekiem  narasta   przeświadczenie  o  potędze  strachu,  głównie  strachu  przed  naruszeniem  status  quo.  O  strachu  kiedyś  pisałem:

STRACH /marzec-kwiecień 2005/
MOTTO: „Primus in orbe deos fecit timor” /Publiusz P. Stacjusz - “TEBAIDA”, 3,661 /
Tzn: „BOGÓW NA ŚWIECIE STWORZYŁ NAPRZÓD STRACH!”

Blednie ze strachu. Wszystko blednie ze strachu, a więc także wszystkie uczucia bledną ze strachu. Ściślej: bledną PRZY strachu, tj WOBEC, Z POWODU czy też WSKUTEK strachu. STRACH ma wielkie oczy; STRACH jest WIELKI. Zgodnie z powyższym mottem STRACH jest par excellence KREATYWNY. To strach inicjuje i utrwala WIARĘ, NADZIEJĘ i MIŁOŚĆ.

U ludów prymitywnych dominował STRACH przed żywiołami takimi jak ogień, woda, pioruny /a szczególnie grzmoty/, trzęsienia ziemi, tsunami, cyklony, tajfuny czy erupcje wulkanów. W pierwszym etapie rozwoju człowieka prowadził on do ANIMIZMU czyli tłumaczenia zjawisk przyrody działaniem duchów. Zauważmy, że współcześni nie odeszli zbyt daleko, skoro modlą się o ładną pogodę badż o deszcz zależnie od ich aktualnych potrzeb. Wracając do ludów prymitywnych, zauważmy, że zupełnie zbędne jest uściślanie czy mówimy o POGAŃSKICH WIERZENIACH ANIMISTYCZNYCH, czy też o RELIGIACH ANIMISTYCZNYCH. Fakt pozostaje faktem, że chodzi tu o UDUCHOWIENIE WSZELKICH POTENCJALNYCH PRZECIWNIKÓW.

Następny logiczny krok to próby przebłagania DUCHÓW modlitwami, a przede wszystkim ofiarami. I tak poprzez religie perskie, hinduskie, mitologię grecką, rzymską, germańską czy skandynawską, poprzez naszego Światowida, dochodzimy do religii judeo-chrześcijańskiej gdzie Abraham ofiarowuje swego upragnionego SYNA Izaaka na CAŁOPALENIE, a, już w samym chrześcijaństwie, Jezus ofiarowuje SIEBIE dla ekspiacji Adama i Ewy, czyli ludzkości. Dla niewtajemniczonego czytelnika definiuję, że „całopalenie” to ofiara ze zwierząt spalana w CAŁOŚCI jako wotum albo poparcie prośby o zmazanie winy; „ekspiacja” zaś to pokuta, OKUPIENIE WINY. /por. ang. ATONEMENT/. Tak więc cała, wszelaka WIARA wykreowana jest przez STRACH, a potwierdzają to kolokwializmy takie, jak „Kara Boska”, „Bóg Cię skarze”, „Bój się Boga”, które służą do wzbudzania tytułowego „S”. Przypomnijmy tez, że ateista Tomasz HOBBES /1588-1624/ mówił: „STRACH przed mocami niewidzialnymi zwie się religią..... Religia jest nieodzowna ludziom”. Nasuwa się sofizmat /czyli twierdzenie pozornie prawdziwe/: STRACH jest nieodzowny.

WIARĘ odfajkowaliśmy to czas na NADZIEJĘ. A po co nam nadzieja? Jedyna prawdziwa odpowiedż jest żenująco prosta: To ANTIDOTUM NA STRACH. Przecież najpopularniejszym wezwaniem naszego IDOLA, Papieża-Polaka jest „NIE LĘKAJCIE SIĘ”, miejcie nadzieję. Bez STRACHU nadzieja jest niepotrzebna, to STRACH powołał ją do życia.

Została nam MIŁOŚĆ, która nierozerwalnie związana jest ze STRACHEM. To nie tylko STRACH o ukochaną osobę, jej zdrowie, kondycję, o jej sukcesy etc, lecz również egoistyczny STRACH przed jej utratą np poprzez odrzucenie naszej miłości. Zauważmy, że i drugą stronę ogarnia STRACH przed szaleństwem odrzuconego. A po rozstaniu, pozostaje nadzieja, że znajdziemy nowy obiekt miłości, lecz tej nadziei towarzyszy od zarania STRACH, czy nie czeka nas ponowne odrzucenie, ponowny zawód miłosny, czy ponowne zaangażowanie nie pogmatwa nam życia? A jeśli nie podejmiemy tego ryzyka czeka nas STRACH przed samotnością, przed nurtującymi nas pytaniami: kto nam w chorobie poda szklankę herbaty, po końcowe - kto nas pochowa? Często mamy okrutną walkę dwóch STRACHÓW: STRACH przed samotnością zmaga się ze STRACHEM przed wyznaniem miłości, które może skończyć się ośmieszeniem, bolesną drwiną ze strony ukochanej osoby.

Tak więc STRACH JEST ABSOLUTEM, skoro wszelkie uczucia może wzbudzić, bądź zniszczyć, mimo częstej swojej irracjonalności.

A to nie wszystko. Mamy przecież „osłupiał ze STRACHU”, „obezwładniony przez STRACH”, „sparaliżowany przez STRACH”. Jako przedstawiciel pokolenia zrodzonego w czasie wojny, a przez to żywionego martyrologią II w. św., nieraz zastanawiałem się nad biernością ludzi masowo zabijanych. Paru oprawców potrafiło zmusić liczną grupę ofiar do kopania masowego grobu i bezczynnego oczekiwania na egzekucję. Czemu nie wykazali żadnego instynktu samozachowawczego ? Dlaczego czekali bezwolnie, jak stado baranów, na śmierć ? Przecież STRACH przed śmiercią byłby irracjonalny. Oni byli właśnie „sparaliżowani przez STRACH”. /Ponadto kierował nimi egoizm, czekali na rozpoczęcie działania przez kogoś innego/
.
Jednakże, okazuje się, że nie trzeba warunków ekstremalnych do ubezwłasnowolnienia przez zastraszenie. Począwszy od psychopatycznych rodziców, poprzez wychowawczynię w przedszkolu, nauczyciela w szkole, kaprala w wojsku, księdza w konfesjonale, przełożonego w pracy, współmałżonka w domu, aż po dzieci i wnuków poddawani jesteśmy presji, zmuszani do coraz większych ustępstw, co w rezultacie doprowadza do obezwładniającego STRACHU /lęku/ przed eskalacją żądań przy całkowitej niemożności wykazania sprzeciwu. Ewentualne działanie jest „sparaliżowane przez STRACH”.

Inny problem stanowi „spirala strachu”. W banalnym przypadku drobne kłamstwo czy też chęć zatajenia jakiegoś faktu prowadzi do „spirali kłamstw”, która nakręca „spiralę STRACHU” przed zdemaskowaniem. Progresywny STRACH zapędza nas w ślepy zaułek, z którego próba wydostania się może zakończyć się tragedią, a w najlepszym przypadku ośmieszeniem bądź kompromitacją.

Mówiąc o trzech pięknych uczuciach jakimi są WIARA, NADZIEJA i MIŁOŚĆ, nie wspomniałem o istotnym negatywnym uczuciu - NIENAWIŚCI, która, jakże często jest owocem STRACHU
.Kończąc temat, wspomnę o pozytywnym działaniu STRACHU, jakim jest aktywizacja. W nielicznych przypadkach STRACH mobilizuje, daje siły do pokonywania przeszkód.”

Mimo  powyższe,  to  nie  strach  zdominował  moje  uczucia,  a  ŻAL;   żal  za  bezpowrotnie  utraconą  przeszłością  wskutek  choroby  Żony.  Takie  stwierdzenie  nasuwa  pytanie:  czy  niczego  nie  żałuję?  Czy  ponownie  bym  tak  samo  postępował?   Szczegóły  nie  mają  znaczenia,  a  zasadniczo,  w  tych  samych  okolicznościach  zachowałbym  się  identycznie,  więc   na  żal  nie  ma  miejsca.  Non, je ne regrette rien” -  powtarzam  za  Edith  Piaf.    

23.11  Nie  będę  poprawiał,   lecz  końcówka  wyszła  idiotycznie,  bo niby  niczego  nie  żałuję,  a   żal,  że  „to  se  ne  vrati,  panie  Havranek”  mnie  rozsadza.   Żal  staremu  utraconej  przeszłości,   a  nie  żałuje   z  niej  niczego,  bo  z  wielkim  prawdopodobieństwem   popełnionych  błędów   by   nie  uniknął,   żyjąc  jeszcze  raz.  To  powód  do  zadowolenia,  bo  „nie  warto  z  losem  się  droczyć” (Regina  Pisarek  -  https://www.youtube.com/watch?v=lxhxOO-iYl8 ).

Ergo:   powyższa  pisanina,  której  wartość  terapeutyczną  dostrzegła  wnuczka  Patrycia,  udowodniła,  że   mimo   obecnej  tragedii,  miałem  i  mam  życie  szczęśliwe,  a  biadolenie   nie  ma  racjonalnych  podstaw.   Więc  o  co  mnie  chodzi?  Spróbuję  to  wyjaśnić:

W  styczniu  1917  recenzowałem  Tatarkiewicza  „O  szczęściu”  https://wgwg1943.blogspot.com/2017/01/wadysaw-tatarkiewicz-o-szczesciu.html.  Kończę  ją   osobistym  wyznaniem:

„…U zmierzchu życia mój Ojciec głosił dewizę:
„Przynoście mi wiadomości tylko dobre; złe zakłócają mój święty spokój, a poza tym wobec złych i tak jestem bezradny”.
I ja, na starość, też ją wyznaję. Jestem szczęśliwy, bo mam spokój. A ściśle walczę o święty spokój. Rytuałów przestrzegam od czwartej rano: oporządzić koty, przygotować żonie I i II śniadanie, kawę, umyć się, wysłuchać dziennika o 5 rano, podnieść hantle dokładnie 197 razy, w międzyczasie obejrzeć kanadyjskie wiadomości, skoczyć do maszyny po darmową gazetkę, obejrzeć w TV Polonia wiadomości o 6, potem „Plebanię”, rozwiązać krzyżówkę i sudoku z gazetki, wypić kawę i porozmawiać z żoną, o 7 dziennik i W11, a o wpół do dziewiątej przegląd prasy. Potem różnie bo i spacer na Pape, /6 km/, /ostatnio nie za bardzo bo z nogami kiepsko/, i zakupy, i pranie, lecz przede wszystkim czytanie lub pisanie, czasem drzemka. Od 17 do 18.30 telewizja, do dziennika gra w tysiąca, dziennik, a od 20 do 22 moja żona zalicza seriale, a ja pasjanse i kakuro. O 22 gaszę światło i w trakcie kryminałka kanadyjskiego zasypiam. Porządek dzienny /i nocny/ uzupełniają dwie kocice, które albo mają chcicę, albo chcą się bawić, a w nocy buszują i gryzą w palce u nóg. I tak ja również osiągnąłem ataraksję i mam „SWÓJ INTYMNY MAŁY ŚWIAT”.
Dopisek 2,5 roku później tj 12.11.2013: Hantli już nie podnoszę, na spacery nie chodzę, TV-nie oglądam, ale mam /ostatnio/ - internet, a nieustannie „swój intymny mały świat”, z którego wynurzam się, by na blogu zamieścić moją pisaninę"

Ten  „intymny  mały  świat”   zawalił  się  2  lipca,  a  tworzyłem  go  przez  44  lata  z  żoną;   a  teraz  prysnął  jak  bańka  mydlana  i  nie  zastąpi  go  robienie  kulek  z  chleba,  jak  w  przypadku  Leona   z   „Kosmosu”  Gombrowicza.   Bo  robić  kulki  z  chleba  czy  stawiać  pasjansa  można  samotnie,  lecz  do  gry  w  tysiąca  trzeba  dwojga…

24.11   Kajka  leży  i  cierpi,  ja  siedzę  i  cierpię,  Kicia  rzyga  i  cierpi.  A  przecież  ks. Tischner,  umierając   na  raka  krtani,  nie  mogąc  mówić,  na  karteczce  napisał: „Cierpienie  nie  uszlachetnia..” .  Tomasz  Ponikło  w  „Tischner. Nadzieja na miarę próby. Ostatnie słowa”  zauważa:

https://deon.pl/wiara/cierpienie-ktore-nie-uszlachetnia-ostatnie-chwile-zycia-ks-jozefa-tischnera,906172

„…Cierpienie nie uszlachetnia, bo nie jest ani karą, ani zasługą, ostatecznie to nie ono ma moc sprawczą, lecz człowiek. Więc nie cierpienie, ale odpowiedź na cierpienie decyduje o próbie nadania wartości temu doświadczeniu. Za każdym razem są to sprawy najbardziej intymne, nie podlegają więc ocenie. Cierpienie przychodzi bowiem „z zewnątrz”, natomiast człowiek zmaga się z nim przede wszystkim „wewnątrz” siebie. Może zdarzyć się tak, że człowiek na zewnątrz będzie radosny, a jak pogrzebie się głębiej – odsłoni się krzyż. ..”

 

My  tu  gadu,  gadu,  a  krzyż  uwiera.   Szukam  pocieszenia,  lecz  o  nie ciężko,  a  łatwiej  lekturą  się  zdenerwować  niż  uspokoić,  jak  w  przypadku  Jana  Szczepańskiego,  który  w  „Sprawach  ludzkich’  pisze:  (recenzja  https://wgwg1943.blogspot.com/2016/12/jan-szczepanski-sprawy-ludzkie.html )

„...Człowiek musi cierpieć, aby działać... ...Cierpienie jest także przyczyną odkrywania świata i poznawania świata. Jest motorem dążeń poznawczych. Bez cierpienia inteligencja człowieka pozbawiona byłaby kierunkowskazu. ...cierpienie jest drogą rozwoju cech uznawanych za najistotniejsze dla człowieka: cech moralnych, intelektualnych i estetycznych....”

 

A ja byłem przekonany, że to „strach” jest nadrzędny i daje początek wszystkiemu...   Co  więcej:  przez  prawie  80  lat  nie  odczułem,  by  brak  cierpienia   wpływał  negatywnie  na  rozwój  u  mnie  „cech  moralnych,  intelektualnych  i  estetycznych”…   To  już  wolę  filozofię  zmarłej  dawno  sąsiadki,  która śmiała  się  mimo  cierpienia,  bo  „ból  świadczy  o  tym,   że  jeszcze  żyję”.  A  i  dusza  łka,  póki  my  żyjemy.  Co  z  nią  później  nie  wiemy,  bo  nasza  świadomość  bezpowrotnie  znika…

Skoro  moje  dotychczasowe  próby  pocieszenia  się  po  tragedii  2 lipca  zawodzą,  przytaczam  swoja  starą  pisaninę  nt   sensu  życia  https://wgwg1943.blogspot.com/2013/11/sens-zycia.html

 

SENS ŻYCIA
/MARZEC 2005, korekta GRUDZIEŃ 2011/
Czy życie ma SENS, skoro musimy umrzeć ? Po co żyjemy ? Po to, by przekazać pałeczkę w sztafecie jaką jest życie. Zachowujemy przez to ciągłość życia, kontynuację bytu. A więc:
CELEM ŻYCIA JEST PRZEKAZANIE GO NASTĘPNEMU POKOLENIU.
Dotyczy to całej fauny, a więc i ludzi. Oczywiście istnieją „gatunkowe” różnice, jednakże nie podważają one słuszności powyższego stwierdzenia. Np. z „Życia Pszczół” MAETERLINCKA wiemy jak samice mordują trutnie, a z mitologii greckiej o Amazonkach unicestwiających nowonarodzone potomstwo płci męskiej i gwałcących biednych sąsiadów dla podtrzymania gatunku. I tu, i tu samce potrzebne są tylko do zapłodnienia. Ewidentne udokumentowanie naszej tezy znajdujemy u JĘTEK, u których samiec ginie natychmiast po kopulacji, a samica - po złożeniu jajek. Dla jasności podaję, że jętki, inaczej efemerydy, to owady obdarzone przez naturę dwiema parami skrzydeł, występujące w ok. 1000 gatunkach, z czego w 30 w Polsce.
U organizmów wyższych, samiec bywa czasem dłużej przydatny, jak np do wysiadywania jaj czy też do karmienia i kształcenia potomstwa. Rola jego, jak również samicy, kończy się definitywnie z osiągnięciem przez potomstwo samodzielności. Bywa też, że samce są zestresowane i poniewierane, jak choćby u pingwinów, u których nie dość, że cały ciężar wysiadywania jaj spada na nie, to strach przed „starą” jest tak silny, że samiec przypadkową stratę jaja stara się ukryć wysiadując owalny kamień.
Odejście ludzi od natury skutkuje poważnym pogwałceniem PRAWA NATURALNEGO, co wprawdzie nie podważa omawianej tezy, lecz sensowność ludzkiego postępowania. I tak, ludzie NAOGÓŁ:
1. Przekazują życie wskutek PRZYPADKOWEJ KOPULACJI, zamiast świadomej, mającej na celu jedyny słuszny cel. Podkreślmy tu, że, poza ludźmi, wszystkie akty kopulacyjne odbywają się w odpowiednim miejscu i czasie, by maksymalnie zwiększyć szansę przekazania życia /patrz: tarło, toki, rykowisko, cieczkę etc/, podczas gdy u ludzi, nawet super konserwatywny KOŚCIÓŁ KATOLICKI nie tylko dopuszcza, a wręcz zaleca KOPULACJĘ W DNI NIEPŁODNE !!!.
2. Rodzą potomstwo NIEPRZYGOTOWANI TAK PSYCHICZNIE JAK I FIZYCZNIE. Bardzo często bez rozwiniętego instynktu macierzyńskiego, stąd paradoksalne pojęcie „DZIECKA NIECHCIANEGO”; jeszcze częściej bez niezbędnych warunków materialnych, jak w przypadku głodujących, pozostających w skrajnej nędzy rodzin wielodzietnych. Przecież „nawet” ŚWINIA zostawia z miotu tylko tyle prosiąt, ile ma cycków, a resztę zjada; w innym przypadku zagrożona by była egzystencja całego miotu. A przecież książka polskiego idola - WOJTYŁY, ma mądry tytuł: „MIŁOŚĆ I ODPOWIEDZIALNOŚĆ”.
3. POZOSTAJĄ W NIEDOJRZAŁOŚCI /p. u GOMBROWICZA/ przez całe życie. Niedojrzali, licznie nie osiągają SAMODZIELNOŚCI, jak ten 50-letni młodzieniec, pozostający na utrzymaniu mamusi emerytki. I do tego pretensjonalne, roszczeniowe stwierdzenie potomka, podważające esencjonalną rację „DARU ŻYCIA”: „Ja się na świat nie prosiłem”. Ręce opadają!!!
Mimo powyższe, nawet w przypadku ludzi, prawdziwe pozostaje początkowe stwierdzenie, że CELEM ŻYCIA JEST PRZEKAZANIE GO POTOMSTWU. Oczywiście, ten aksjomat został zapisany w manierze tzw „minimalizmu literackiego”, z którego ostatnio drwiłem, lecz liczę na inteligencję czytelnika w zrozumieniu „co poeta /czyli ja/ miał na myśli”; a jakby jej zabrakło, to i tak dalsza lektura pozwoli wszystko zrozumieć.
To, co napisałem brzmi pesymistycznie, lecz szczęśliwie, my - LUDZIE, wspinamy się coraz wyżej po drabinie ewolucyjnej i dzięki temu naszemu życiu nadaje sens jeszcze „COŚ”. A co ? Hurra-optymista krzyknie w porywie entuzjazmu:
„Rozwijamy i przekazujemy ROZUM, doskonalimy MYŚL LUDZKĄ, wzbogacamy WARTOŚCI MORALNE I ETYCZNE”
Proszę Państwa, to wierutna BZDURA!! Przykazań DEKALOGU jak nie przestrzegaliśmy, tak i nie przestrzegamy, a ROZUM by przekazać, trzeba najpierw mieć.
Wspomnę tu tylko HERAKLITA oraz św. AUGUSTYNA, który do znudzenia powtarzał, że rozum mają nieliczni. Cóż więc przekazujemy jako MASA LUDZKA ? Ano - tylko i wyłącznie - zdobycze POSTĘPU TECHNICZNEGO, zdobycze CYWILIZACJI. Jako 12-letni chłopak, podobnie jak liczni dorośli, zachodziłem telewizor od tyłu, by odkryć jego tajemnicę, a studia politechniczne skończyłem posługując się, zapomnianym dziś, suwakiem logarytmicznym. A która dziś sklepowa umie liczyć na liczydle? W SENECA COLLEGE na egzaminie ze statystyki wykonałem obliczenia w pół godziny, które 45 lat temu zajęły mi tydzień, a zespołowi asystentów mego Ojca - pół roku. Mój rozum, w tej dziedzinie, nie poszerzył horyzontów, ino postęp techniczny spowodował skrócenie niezbędnego czasu. Co więcej, należy podkreślić, że ten postęp sprzyja REGRESJI W ROZWOJU INTELEKTUALNYM człowieka, gdyż bez zdobyczy cywilizacyjnych staje się on całkowicie BEZRADNY.
Dodajmy jeszcze, że niemowlę przeniesione z innej cywilizacji czy /teoretycznie/ z innej epoki będzie absolutnie na równi z innymi korzystało ze zdobyczy cywilizacji. Cały ten wywód potwierdza słuszność aksjomatu o niedziedziczeniu cech nabytych. By skończyć z umiejętnością korzystania ze zdobyczy cywilizacyjnych, przypomnę, że PIKUŚ, pies Jadżki K, gdy czuł się zmęczony, cierpliwie czekał na windę, by dostać się do mieszkania na ostatnim, czwartym piętrze. Zabierając się z głównym pasażerem miał 33% szans dojechania dokładnie do celu, lecz w praktyce prawie zawsze dojeżdżał, bo lokatorzy go znali i najwyższy „guzik” naciskali.
Pozostaje omówić przekazywanie MYŚLI, zdobyczy ROZUMU. Zjawisko to, mimo swojej wyjątkowości, ma oczywiście wielkie znaczenie dla całej ludzkości. Z reguły przekaz odbywa się na drodze MISTRZ - UCZEŃ, a nie Rodzice – Dzieci. Niestety MISTRZÓW mało, a i pojętnych uczniów też nie za wielu.
Prawdopodobnie i ja należę do tych niepojętnych uczniów, gdyż po starannym przeczytaniu co w tym eseju napisałem zrodziła się we mnie poważna wątpliwość czy rzeczywiście MĘDRCY mają CO mi przekazać; czy poza mądrościami zawartymi w BIBLII oraz w filozofii greckiej istnieje COŚ warte przekazania? Pomijam inne żródła ożywcze dla mego rozumu, gdyż vita brevis /życie krótkie/, więc te dwie to aż za dużo. Reasumując, sens życia ludzi polega na:
1. PRZEKAZANIU PALECZKI W SZTAFECIE ŻYCIA
2. UMOŻLIWIENIU NASTĘPNYM POKOLENIOM KORZYSTANIA NA STARCIE ZE ZDOBYCZY CYWILIZACYJNYCH POPRZEDNIKÓW
3. PRZEKAZANIU ZDOBYCZY ROZUMU PRZEZ NIELICZNYCH MĘDRCÓW NIELICZNYM UCZNIOM.
Ostatni punkt odróżnia nas od reszty fauny, której życie bez rozmnażania pozbawione jest SENSU.
Nim zajmę się motywacją naszego postępowania muszę podkreślić, iż ograniczenie lektury do tego eseju bez uzupełnienia tematem EPIKUREIZM uniemożliwi czytelnikowi zrozumienie moich poglądów. Przeto zezwalam na dalsze czytanie pod warunkiem spełnienia mojej prośby.
Motywacja osiągnięcia omawianych celów jest przede wszystkim EGOISTYCZNA lub EGOCENTRYCZNA, choć do prawdy mało kto ma odwagę się przyznać. Zacznijmy od pkt. 1 czyli od potomstwa.
Prawo natury powoduje, iż skarłowaciały osobnik ma liczniejsze potomstwo niż dorodny, aby pokryć JAKOŚĆ ILOŚCIĄ, a odejście rodzaju ludzkiego od tego prawa skutkuje wydłużonym okresem braku samodzielności potomstwa, w granicznych przypadkach przez całe życie. Hodujemy więc te pasożyty, i wszem i wobec głosimy, jak je kochamy, nie zważając, że od dawna są DOROSŁE i winny przyzwoicie żyć na własny rachunek; a jeśli nie potrafią ze względu na swoją NIEDOJRZAŁOŚĆ, to tylko i wyłącznie winien to być ich problem. W świecie zwierząt, w którym jak wiemy panuje wzorowe macierzyństwo, DOROSŁY osobnik jest równoprawnym członkiem bez żadnych przywilejów wynikających z pochodzenia. Dlaczego więc je „kochamy”? Z czystego egoizmu, bo to NASZE. Bo spieprzyliśmy własne życie i pokładamy nadzieję, że rozpacz z powodu naszych niezaspokojonych ambicji, niespełnionych marzeń, niezdobytych szczytów zostanie poniekąd ukojona sukcesami naszych dzieci i wnuków. Szczególnie jest to wyraziste w relacjach z wnukami i objawia się „małpią miłością”, bo ze względu na wiek mrzonki o swoich sukcesach są aż niesmaczne.
A teraz zdobycze rozumu. Przecież głównym motywem jest rywalizacja, wyścig szczurów i chęć zabłyśnięcia. Masowym zjawiskiem w nauce, technice czy myśli filozoficznej, jak i historii jest przypisywanie sobie nieudokumentowanych zasług, i to bardzo często nie z przyczyn finansowych lecz ambicjonalnych. Ambicje takie nie tylko są indywidualne, lecz obejmują całe społeczności, tak szkoły jak i narody. Połowa odkryć i wynalazków przypisywana jest różnym osobom według „widzimisię” autora publikacji, a w dziedzinach mniej precyzyjnych panuje całkowity galimatias. Nawet „nasz” Gombrowicz przez całe życie twierdził, ze w egzystencjalizmie wyprzedził Sartre’a /nie bacząc na Jaspersa, Heideggera, nie mówiąc już o Kirkegaardzie/. A zalanie bolszewizmem Europy w 1920 r. kto powstrzymał? A komunizm i ZSRR kto obalił? A Turków pod Wiedniem kto pobił? A Mesjaszem Europy kto jest? My, POLACY.
Tak czy inaczej motorem w płodzeniu dzieci, jak i osiąganiu zdobyczy rozumu jest EGOIZM, jak również chęć UWIECZNIENIA SIĘ tj wyjścia poza kres swego życia /bądź choć chwilowego ZAISTNIENIA w sferze publicznej/. Ten egoistyczny lęk przed zapomnieniem, może doprowadzać do prób zgoła patologicznych jak ustanawianie idiotycznych rekordów Guinessa czy popełniania masowych morderstw.
Zostawiam na inną okazję bezsensowne zalecenia typu „Czyń Dobro”, „Zło Dobrem Zwyciężaj”, /bo PO CO?/ i przechodzę do ostatniego akapitu, który w pewnym stopniu jest też odpowiedzią na te hasła.
Chodzi o „samarytanizm”, czy też sakryfikowanie się, poświęcanie komuś lub czemuś. Naumyślnie samarytanizm umieściłem w nawiasach, gdyż chodzi mi o szerszy aspekt, mianowicie poświęcanie się idei, bo tylko IDEA może nas skłonić do przekraczania granic rozsądku, czyli PRAWA NATURY. Przede wszystkim przychodzi mi na myśl EGZALTACJA - vide: M. KOLBE, Rycerz Niepokalanej, skrajny ANTYSEMITA, umierający za „bliźniego” w bunkrze głodowym. Dalej, trudno mnie pojąć przebywanie wśród trędowatych, czy dobrowolną pracę w hospicjach. Sądzę, że jeśli nie świadomie, to podświadomie sprzyja temu EGOISTYCZNY ZACHWYT nad samym sobą: „Jaki ja jestem DOBRY”, „Jak ja się poświęcam?”. Zrealizuję się choćby w ten sposób. Jakie to niebezpieczne wiedziała Matka Teresa, rezygnując z pokusy wygodnych łóżek, a jednocześnie borykając się z wiarą i walcząc z wątpliwościami przez wiele lat. Przecież takie POŚWIĘCENIE jest WBREW PRAWU NATURALNEMU. A cóż dopiero mówić o rewolucjonistach, bojownikach o idee, które historia zweryfikowała negatywnie.
Reasumując, sam też egoistycznie boleję, iż czasu mi niewiele zostało, a osiągnięć jak dotąd brakowało, przeto w myśl powyższego chwalić się potomstwem pozostało. Oby było czym...”

cdn.

25.11   Przeczytałem,  co  powyżej  napisałem  i   przeraża   mnie   własny  pesymizm  i   zrzędzenie;  a  gdzie  „kobiety,  wino  i  śpiew”?   Choć  wrodzona  głuchota  ograniczyła  moje  zdolności  śpiewacze,  a  wzgląd  na  żonę  nie  pozwala  na  wspomnienia   erotyczne,   to   pozostaje  wino,  które  towarzyszyło  mnie  przez  długi  okres  życia.  I  tu  ciekawostka,  że  w  trakcie  długich  studiów  (8 lat),  piliśmy  przede  wszystkim  wino.  Piwo (najlepsze  z  beczki)  piło  się  głównie  „pod  budkami  z  piwem” oraz   u  Mońka,  Józka,  pani  Stasi  czy  w  „Zlewie”,  wódkę  w  knajpach,  a  wino  u  Hopfera, Fukiera  czy  w licznych  kawiarniach  i  klubach  studenckich.  U  Hopfera  czy  Fukiera   sprzedawano  wino  bez  marży  handlowej,  po  cenie  sklepowej  co  miało  znaczenie   dla  kieszeni  studenta.   Butelka  wina  kosztowała  mniej  niż  godzina  korepetycji,  a  że  były  to  tanie  wina  węgierskie,  bułgarskie bądź  gruzińskie  to  „insza”  sprawa.  W   końcu  pomarańcze  czy  szynkę   statystyczny  Polak  spożywał  dwa  razy w  roku:  na  Boże  Narodzenie  i  na  Wielkanoc,  a  z  win  znał   wino  marki  wino  oraz  zamawianą  w  kawiarni  w  ramach  „podrywu”  Mistellę (bądź  wermut Istria) z nieodłącznym  ciastkiem  „wuzetką”.

Wspomnienie  kameralnego  „Hopfera”  znajduję  na  http://www.slowobraz.net/2009/12/u-hopfera.html :

„….Kiedy piszę o tamtych czasach, pomijam rzeczy podłe i niegodne, których było mnóstwo. Miała jednak wraża rzeczywistość jedną wspaniałą zaletę, dla której wybaczam jej wszystko: to był czas mojej młodości.
Socjalizm miewał swoje cudowne nisze niepraktyczności. Dziś, kiedy zarabia się na wszystkim, trudno jest zrozumieć, że na przykład były winiarnie, gdzie wino sprzedawano w cenach takich jak w sklepie. To był szlachetny gest "Centralnych Piwnic Win Importowanych", które prowadziły dużego Fukiera i malutkiego Hopfera.
Mirek Sznajder napisał w Rękopisorium o Hopferze:
Ktoś, kto dzisiaj zajrzy w cichutki i skromniutki zaułek między Dziekanką a posępną prokatedrą, w żaden sposób nie zdoła odnaleźć tamtego klimatu. Już z dala widać było, ale jeszcze lepiej słychać, kiwające się sylwetki dyskutujących klientów zacnego lokalu. Im bliżej, tym bardziej gwar narastał i wreszcie zza roku wychodząc miałeś całą sytuację jak na dłoni. Przez otwarte okno z lewej dochodził chóralny śpiew:
Siedzę na dupie i ciągle wyglądam przez window
co stanowiło słowiańską parafrazę ówczesnego światowego przeboju Delilah Toma Jonesa, a śpiewowi towarzyszyło niezbyt rytmiczne ale za to głośne walenie pięścią. Do tego pomieszane głosy niewieście i męskie, śmiech, krzyki, brzęk szkła, a ponad tym wszystkim co jakiś czas wybitny głos pani Stasi:
- Panie docencie, pan już jest zmęczony, zapraszam do baru Marcinek na Podwale.

 Dobrze pamiętam tę panią Stasię. Kobieta w nieokreślonym wieku, z załzawionymi od dymu papierosowego niebieskimi oczyma i wydatnym, zaczerwienionym nosem. Wcześniej była jedyną barmanką w maleńkiej dziupli na Mariensztacie, gdzie wyłącznie było kwaśne piwo i papierosy "Sport" oraz "Mazur". Potem lokal przerobiono na placówkę ORMO, a pani Stasia w drodze awansu powędrowała Bednarską w górę, do Hopfera…”

Kochana  pani  Stasia,  po  likwidacji  starego  „Hopfera”  prowadziła  pijalnię  wód  mineralnych  w  dawnej  pijalni  piwa (u Józka)  vis-à-vis  Katedry,  gdzie  dyskretnie  spożywano  przyniesiony  z  sobą  alkohol,  a  później  sklep  z  winem  i  słodyczami   na  Solcu.  A  co  do  starego  „Hopfera”,  to  świętowałem  w  nim  zdobycie  tytułu  mgr. inż.  chemii  w   pamiętnym  marcu 1968.  W  malutkim  lokalu  zmieściło  się  ponad  40  osób,  w  tym   zaprzyjaźniony  Zbyszek  Słojewski.  Ponieważ   niewielu  go  pamięta,  to  przypominam  tego  wybitnego  felietonistę  cytując  „Politykę”  z  2017,  po  jego  śmierci:  https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1716160,1,hamilton-1934-2017.read

„…puste miejsce – tak nazwał jeden ze zbiorów felietonów. Dziś miejsce naprawdę jest puste, obwiedzione czarną ramką żałoby. Przypomina, kim był Jan Zbigniew Słojewski posługujący się pseudonimem Hamilton. Dlaczego wybrał ten pseudonim? – Żeby było łatwiej o popularność w krajach anglosaskich. – Ale nie tłumaczą? – Nie, nawet na rumuński…”

Z  kolei  w  Wikipedii  czytam:  „…Jan Zbigniew Słojewski (ps. Hamilton) (ur. 12 stycznia 1934 , zm. 8 sierpnia 2017) – polski krytyk literacki, felietonista. Publikował m.in. we „Współczesności”, „Kulturze” (tzw. warszawskiej), „Polityce”. W młodym wieku wcielił się w postać sędziwego starca, który pamięta czasy I wojny światowej i pisał pod pseudonimem Hamilton. W latach 60. i 70. należał do czołówki felietonistów polskich.

Jak pisze Krzysztof Mroziewicz w branżowej książce Dziennikarz w globalnej wiosce, w tamtych czasach „Kulturę” zaczynało się czytać od felietonów Hamiltona. Łączył w nich dystans do świata, przekorę i osobliwe spojrzenie na sprawy...”

Gazet  było  kilka,  a  czytanie  ich  zaczynało  się  od  felietonów  Hamiltona,  Urbana  i  Kisiela.  A  Zbyszek  raz  miał  wpadkę,  bo  w  jednym  z  felietonów  nienajlepiej  wyraził  się  o  Miotle*  i  Cioku**,  za  co  musiał  wejść  pod  stół  i  wydrukowaną  potwarz  odszczekiwać.  Ale  to  anegdotyczny  epizod,  który  nie  wpłynął  na  dalszą  wspólną  konsumpcję.   Wesołe  lata!!

*”Miotła” -  ksywa  prawie  dwumetrowego,  rudego  mgr. inż.  budowniczego  Grubej  Kaśki  na   Wiśle,  koło  Trasy  Łazienkowskiej

**Ciok – prawdziwe  nazwisko  malarza  i  za  to  Hamilton  został  skarcony.  Absolwent Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (1967). Jego prace znajdują się w Muzeum Okręgowym w Bielsku-Białej. Artysta swoje obrazy buduje kolorem. Grubo nakładając farbę, szybkimi pociągnięcia-mi, tworzy mięsistą strukturę obrazu. Zarówno w technice malowania, jak i tematyce pejzaży oddających wrażeniowość ulotnego stanu natury, widoczna jest inspiracja malarstwem Włodzimierza Zakrzewskiego.

U  Hopfera  bywali  młodzi  wszelkich  profesji,  lecz  skoro  wspomniałem  o  jednym  malarzu – Maćku  Cioku,  to  mam  potrzebę  wspomnieć  też  tragicznie  zmarłego  Jurrego.  Wikipedia:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Zieli%C5%84ski_(malarz)

„…Jerzy Ryszard Zieliński, pseud. Jurry (ur. 1943 w Kazimierzowie, zm. 1980 w Warszawie) – polski malarzpoeta, autor happeningów, jedna z ważniejszych postaci artystycznego życia Warszawy lat 60. i 70. Absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, dyplom z malarstwa uzyskał w 1968 roku w pracowni prof. Jana Cybisa. W 1965 roku wraz z Janem Dobkowskim założył grupę artystyczną Neo Neo Neo. Uczestnik Sympozjum Plastycznego Wrocław ’70 (w zespole Mariana Bogusza) …   …Malarstwo Jurrego inspirowane jest pop artem jak również secesyjną dekoracyjną formą. Jego twórczość była i jest nadal inspiracją dla wielu młodych twórców. W latach 80. była to Gruppa, a w 2000 Grupa Twożywo…”

cdn

26.11   Ból   wygrywa  ze  mną   dzisiejszą  bitwę,  miejmy  nadzieję,  że  nie  wojnę. Nie   idzie  mnie  dzisiaj  myślenie,  więc  unikam  go  pozwalając  sobie  na  dygresję   na  bardzo  aktualny  temat  jakim  jest  aborcja.  Pisałem  na  ten  temat  wiele  lat  temu,  https://wgwg1943.blogspot.com/2013/11/aborcja.html

 lecz  zdania  do  tej  pory  nie  zmieniłem  i  chyba  już  nie  zmienię.  O  sprawie  przypomniał  mnie  dzisiejszy  anons:

„…Holandia opłaci Polkom aborcję. "Dotychczas pomagaliśmy w ten sposób kobietom z trzeciego świata”…

ABORCJA
6.05.2010
Nim przejdę do istoty tematu, czuję się zobowiązany do ostrzeżenia czytelnika, że moją idee fixe [tj obsesyjno-maniakalną myślą przewodnią] w omawianej materii definiuje najdokładniej genialna dewiza WAŁĘSY: „Jestem ZA, a nawet PRZECIW”. Mamy bowiem dwa aspekty: prawny i etyczny. Nie robię tajemnicy z moich poglądów i walę od razu: prawnie - jestem „ZA”, tzn aborcja winna być wykonywana na każde życzenie kobiety [ABORCJA, a nie SZTUCZNE PORONIENIE!!!!] i nie poddawana żadnym restrykcjom , etycznie zaś jestem - „PRZECIW”, gdyż każda aborcja jest zbrodnią.
Prawo tworzą ludzie. Czyżby? Wg mnie prawo jest tworzone przez WŁADZĘ, by rządzić ludźmi. Oczywiście prawo jest niezbędne, konieczne i pożyteczne. To wiemy, co najmniej od około 1754 r. p.n.e., tj od powstania Kodeksu Hammurabiego. Zauważmy jednak, że im mniej demokracji, tym więcej restrykcyjnego prawa. Autorytaryzm bazuje na zakazach, by zniewolić jednostkę. Jeśli chodzi o aborcję zauważmy, że pomysł całkowitego zakazu aborcji zaistniał tylko w trzech totalitaryzmach: watykańskim /tzn. Kościele Katolickim/, hitlerowskim i stalinowskim. W Polsce ODWILŻ [również w przepisach dot. aborcji] przyszła w PAŻDZIERNIKU 1956, po obaleniu kultu jednostki na XX Zjeżdzie KPZR [1956]. Lecz np w NRD zakaz aborcji trwał jeszcze długie lata, bo „odwilż” tam nie dotarła. Nota bene, dzięki temu polscy ginekolodzy zbijali fortuny na skrobaniu Niemek. Próbkę tendencji totalitarnej, a ściślej reżimu kato-nacjonalistycznego mieliśmy w IV RP BRACI KARTOFLI, gdy przez drobne dwa lata niszczono godność jednostki. /przypomnijmy tu, że godność była ulubionym konikiem JP II, którego podobno katopolacy  czczą, co paradoksalnie nie przeszkadza im w okazywaniu posłuszeństwa Kaczyńskiemu/. Skutkuje to do dziś, jak w przypadku nikczemnego znęcania się nad p. Alicją TYSIĄC, której odmówiono aborcji, paradoksalnie, wbrew obowiązującemu prawu. Acha, tu zróbmy uwagę o lekarzach. Jeżeli obowiązujące prawo zezwala na przeprowadzenie aborcji w ściśle określonych przypadkach, to absurdalna, prosto z Mrożka czy z Ionesco, jest odmowa wykonania zabiegu przez lekarza. Jakieś bzdety o sumieniu, o wyznawanej wierze, nie mogą usprawiedliwiać niewywiązywania się z przyjętych obowiązków. [Dziś z powodu sumienia odmawia wykonania aborcji, a jutro odmówi usunięcia rakowatej piersi, bo sumienie mu nie pozwoli ciąć takiego ładnego cycuszka]. Taki lekarz winien być natychmiast dyscyplinarnie zwolniony i pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Jeśli to jest nie wykonywalne, z powodu wszechwładzy CZARNYCH, to winien sam zmienić profesję, by żyć zgodnie se swoim „SUMIENIEM”. Przecież pozostając w zawodzie, postępuje jak PIŁAT - umywa ręce, zrzucając brzemię odpowiedzialności za ewentualne „zło” na innych.
Zauważmy nadto, że zakaz aborcji stwarza ekstremalne prosperity dla klanu lekarzy ginekologów, mało tego, prowadzi do maksymalnej obłudy i zakłamania. Lekarz odmawia wykonania zabiegu w szpitalu ze względu na „sumienie”, po czym skrobie prywatnie za sporą gotówkę. Kwitnie czarny rynek skrobankowy, a to stanowi zagrożenie dla społeczeństwa. Bowiem nawet najlepszemu fachowcowi może się zdarzyć przebicie macicy czy inna cholera, w efekcie krwotok, a wtedy minuty się liczą i nawet, jeśli fachowiec ma w zapleczu oddział szpitalny, to może być za późno. A co w przypadku ginekologów bez tego zaplecza, nie mówiąc o skrobaczach nie mających żadnych uprawnień? Ilość skrobanek nie zmaleje wskutek restrykcyjnego prawa, podobnie jak ilość spożywanego alkoholu nie zmalała podczas prohibicji w USA, czy też w Polsce, gdy sklepy były czynne od 13 do 19, a alkohol sprzedawany „na kartki”. Owszem, wzrosła wtedy ilość zatruć alkoholem „niewiadomego pochodzenia”, alkoholem przemysłowym tzw eterówą, denaturatem czy nawet auto-vidolem. Natomiast ilość skrobanek można zmniejszyć, tylko i wyłącznie, zmniejszeniem liczby „niechcianych” ciąży, a to z kolei - przez UŚWIADAMIANIE oraz STOSOWANIE ŚRODKÓW ANTYKONCEPCYJNYCH.
Na koniec tej części przytaczam co wybździł młody WOJTYŁA w „Pamięci i tożsamości”: „Kiedy jakiś parlament zezwala na przerywanie ciąży, zgadzając się na zabicie dziecka w łonie matki, popełnia poważne nadużycie w stosunku do istoty ludzkiej niewinnej, a ponadto pozbawionej jakiejkolwiek możliwości samoobrony. Parlamenty, które stanowią i promulgują podobne prawa muszą być świadome tego, że przekraczają swoje kompetencje i pozostają w jawnym konflikcie z prawem Bożym i z prawem natury”. Tylko fragment „w... konflikcie..z prawem natury” zasługuje na uwagę, lecz o tym będzie szerzej w dalszej części, natomiast całość cytatu śmierdzi obłudą i autorytaryzmem. Niech Kościół naucza swoje owieczki [i barany] jak chce, lecz wtrącanie się do PRAWA PAŃSTWOWEGO jest bezczelnością, gdyż prawo to tworzone jest nie dla wiernych, lecz dla wszystkich obywateli. Ponieważ Kościół nie odnosi sukcesów w swoim nauczaniu, przeto poprzez instytucje państwowe chce realizować swoje cele. Aby część „prawną” wreszcie zakończyć, powiem tak: wyżej atakowane parlamenty pozostają w konflikcie par excellence z prawem natury, lecz nie przekraczają swoich kompetencji.
ASPEKT ETYCZNY. Co to jest ETYKA? To jest MORALNOŚĆ. A co to jest MORALNOŚĆ? Jest to zespół ocen, norm i zasad określających zakres poglądów i zachowań uważanych za dobre lub złe w danym środowisku. No niby fajnie, tyle, że to puste słowa. Bo w tym samym środowisku i w tym samym czasie mamy i moralność drobnomieszczańską [„Moralność p.Dulskiej”], i moralność polsko-katolicką, i moralność przez duże M, no i ja mam swoją moralność. W związku z tym będę mówił z mego punktu widzenia, przejęty moimi wyobrażeniami moralnymi i etycznymi. Nim przejdę do meritum, przytoczę parę przykładów będących wspomnieniami z mojej młodości.
1. Po tygodniu znajomości z uroczą, 18-letnią panienką, dowiedziałem się, że bidulka jest w ciąży. Nie ze mną, bo 8-tygodniowej. Zgodnie z jej prośbą, załatwiłem jej zabieg, cała jej klasa składała się na 1500 zł {płaciła lekarzowi częściowo bilonem]. Po zabiegu odebrałem ją, a gdy doszła do siebie, kochaliśmy się długie miesiące. Było mi dobrze. Żadnych rozterek moralnych nie miałem.
2. Bliska mi osoba zaszła w ciążę, po długotrwałej kuracji hormonalnej związanej z problemami menstruacyjnymi. Fachowcy mówili o dużym prawdopodobieństwie degeneracji płodu. Ciążę usunęła [w drugim miesiącu]. Zrozumiałem, rozterek nie miałem.

3. „Ukochana” zaszła, wyskrobała się, oświadczyła mi, że to 25 raz. Rozterek nie miałem, ino broda mi opadła i poczułem zażenowanie jak również niesmak.
4. Mgr. PRAWA, ksywa SĘDZINA, dobra znajoma, nie miała czasu się wyskrobać, bo wódkę piła, aż tu zastukał w okienko piąty miesiąc. Pojechała do Łodzi, do słynnej wtedy dr B-N  i usunęła płód. Bez żadnych skrupułów, zadowolona z siebie. Natomiast ja do dziś, źle się z tym czuję.
Acha, ku jasności!!! W żadnym z powyższych przykładów nie byłem „sprawcą”. Czwartego przykładu omawiać nie będziemy, bo to bulwersująca zbrodnia w każdym aspekcie, poza tym jest to przykład nie „synoptyczny” w odniesieniu do pozostałych, tzn ma się tak, jak EWANGELIA św. Jana do pozostałych. W pozostałych trzech przypadkach mamy do czynienia z zabójstwem, a nawet z morderstwem. Tutaj, muszę bardzo szybko wyjaśnić mój pogląd, aby uchronić moją, poniekąd przymusową czytelniczkę, tj moją Żonę przed podzieleniem losu żony LOTA, czyli trwałym osłupieniem. Otóż, ja te morderstwa akceptuję, a nawet, w większości przypadków pochwalam. Nie zwalnia to mnie od nazywania rzeczy po imieniu.
Teraz, małe wyjaśnienie. Morderstwo jest podzbiorem w zbiorze zabójstw, obejmującym wszelkie przypadki unicestwień człowieka. Podzbiór ten zawiera zabójstwa celowe, świadome bądź umyślne. Tak więc irygację czy też zwykłe podmywanie się kobiety BEZPOŚREDNIO po „akcie płciowym” zakwalifikujemy do zabójstw, lecz nie do zbrodni, bo, która przy zdrowych zmysłach kobieta, uzmysławia sobie, że w trakcie powyższych czynności wypłukuje „żywą istotę” /co za kretyńskie określenie/.
Ad rem, czyli do rzeczy. SZTAUDYNGER słusznie mówił: „NIE BĄDŻ TAKIM MORALISTĄ, KIEDY LUBISZ I Z TĄ, I Z TĄ”. Przekładając, to na język potoczny: MORALNOŚĆ to teoria, a ŻYCIE płynie własnym nurtem i wymusza na nas kompromisowość. Ja, w każdym razie, nie podnoszę larum, gdy kobieta chce się wyskrobać. No bo właśnie KOBIETA i tylko KOBIETA winna o tym decydować. I nie potrzebne są obłudne argumenty, że ciąża z gwałtu, że stosunek był kazirodczy czy że istnieje zagrożenie Downem czy jakąś cholerą genetyczną. Wystarczy, że CIĄŻA NIECHCIANA, a jak niechciana, to należy usunąć. Że to morderstwo, że to niemoralne, nieetyczne - nie przesadzajmy. A czy w innych dziedzinach życia postępujemy moralnie, etycznie? No to co się czepiamy akurat tej strefy ludzkiego życia?
Teraz poruszymy NAJWAŻNIEJSZĄ kwestię w tej materii tj ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Podziwiany przeze mnie WOJTYŁA napisał kiedyś książkę „MIŁOŚĆ I ODPOWIEDZIALNOŚĆ”. Książka, jak książka, ale co za tytuł. Przecież z każdej ciąży urodzi się dziecko, za które MATKA ponosi ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Oczywiście, odpowiedzialność ponosi też tatuś, ciocie, sąsiadki i stanowiące prawo - Państwo. Ale to bzdety. W rzeczywistości odpowiedzialność, a co za tym idzie liczne obowiązki, spadają na matkę. Czy my mamy prawo ją do tego zmuszać, obowiązkami obarczać, a samemu z boku przyglądać się jak boryka się z życiem? Przyjrzyjmy się choćby większości rodzin wielodzietnych, które żyjąc w niedostatku, rozmnażają się jak króliki, by potem zwracać się do Państwa {czytaj do społeczeństwa] o pomoc, którą zresztą dostają w wymiarze symbolicznym.
Kończąc powtarzam: „JESTEM ZA, A NAWET PRZECIW” tj aborcja winna być dostępna na każde życzenie kobiety i nie może podlegać żadnym restrykcjom. Nie zmienia to faktu, ze jest nieetyczna, niemoralna, że jest morderstwem. Jednakże najważniejsze jest jednoznaczne stwierdzenie, że ABORCJA JEST MNIEJSZYM ZŁEM NIŻ CIĄŻA NIECHCIANA CZY TEŻ NIEODPOWIEDZIALNA.
Jeszcze o prawie naturalnym i obłudzie Kościoła. Co to jest PRAWO NATURALNE? Jest to prawo natury tzn reguły zachowania się lub ocen poszukujące źródeł moralności w naturze. No i właśnie. Maciora, gdy urodzi więcej prosiąt niż ma cycków, najsłabsze zjada. A więc, aby pozostać w zgodzie z prawem naturalnym, niemowlaki, którym nie możemy zapewnić godziwego bytu, winny być unicestwiane. Zjadać przecież nie będziemy, bo przecież różnimy się od świni. Zgodnie z prawem naturalnym wszystkie „akty płciowe” w przyrodzie odbywają się, tylko i wyłącznie, w okresie godów, toków, rui etc, czyli w okresie płodnym. A zakłamany Kościół zaleca stosowanie „kalendarzyka małżeńskiego”, przy jednoczesnym zakazie środków antykoncepcyjnych. Przecież „kalendarzyk” to oszukiwanie Pana Boga. Największy polski filozof, prof. Leszek KOŁAKOWSKI mówi: ...”nie sposób zrozumieć stanowiska Kościoła zakazującego środków antykoncepcyjnych przy jednoczesnej akceptacji stosunków płciowych w czasie, gdy kobieta jest w chwilowym lub stałym stanie wykluczającym możliwość zajścia w ciążę”.
KONIEC. KOCHAJCIE SIĘ I ROZMNAŻAJCIE – ODPOWIEDZIALNIE”            

      cdn                                                 

27.11   Moja  pisanina  sprzed  lat  okazuje  się  nader  aktualna  i   dzisiaj  kopiuję  moje  wypociny  na  priorytetowy  temat  tj  nienawiści

https://wgwg1943.blogspot.com/search?q=nienawi%C5%9B%C4%87

Plakietki  "Strefy  wolne  od  LGBT" skłoniły  mnie  do  napisania  poniższego

NIENAWIŚĆ

Wikipedia:

„Nienawiść – bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub czegoś, często połączone z pragnieniem, by obiekt nienawiści spotkało coś złego. Nienawiść bywa przeciwstawiana miłości i opisywana jako męczące uczucie, następujące w wyniku bólu związanego z uczuciem zranienia, zemstywrogości i oszukania. Nienawiść przybiera czasem postać obsesyjną: chęć zemsty jest tak silna, iż osoba nią zawładnięta nie jest w stanie przestać o niej myśleć; wówczas nienawiść jest głównym motywem jej działań i bardzo silnym bodźcem wpływającym na percepcję rzeczywistości.”

 Za  punkt  wyjścia  przyjmuję  część  pierwszego  zdania:

„Nienawiść – bardzo silne uczucie niechęci wobec kogoś lub czegoś…”

Przyczyn  nienawiści  jest  wiele,  lecz  główną  jest  ZAWIŚĆ.  Wg  Wikipedii:

„Zawiść – uczucie znacznie silniejsze niż zazdrość, polegające na odczuwaniu silnej niechęci lub wrogości w stosunku do osoby, której czegoś się ZAZDROŚCI . Zawiść może występować w sytuacjach, gdy osobiste cechy, posiadane przedmioty lub osiągnięcia nie dorównują ich poziomowi/jakości u innych osób”

Z  kolei  ZAZDROŚĆ:

Zazdrość – uczucie pojawiające się w sytuacji frustracji, gdy znany jest obiekt zaspokajający potrzebę i osoba posiadająca ten obiekt…”

O ZAZDROŚCI  pisałem:

„ZAZDROŚĆ
/dykteryjka/ 4.07.2011

Jest to jedno z najbardziej znaczących uczuć, a właściwie zespołu uczuć, które po długim zastanowieniu zdecydowałem się następująco zdefiniować:
ZAZDROŚĆ TO DOZNANIE WYWOŁANE PRAGNIENIEM POSIADANIA CECH, PRZEDMIOTÓW BĄDŻ SUKCESÓW PRZYNALEŻNYCH INNYM OSOBOM, WYWOŁANE POCZUCIEM BRAKU TYCHŻE LUB WYIMAGINOWANĄ NIESPRAWIEDLIWOŚCIĄ W ICH DYSTRYBUCJI.
ZAZDROŚĆ jest jednym z GRZECHÓW GŁÓWNYCH, obok pychy, chciwości, nieczystości, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, gniewu i lenistwa. ZAZDROŚĆ jest również lękiem przed utratą wyłącznego posiadania czegoś lub kogoś.

Michał Paweł MARKOWSKI parafrazuje Mickiewicza: „Kto za życia nigdy nie zazdrościł, ten człowiekiem nie był ani razu”; a WITKACY stwierdził, że „być człowiekiem to zazdrościć”. U tego największego obok Gombrowicza prześmiewcy polskich cech narodowych, w „Pożegnaniu Jesieni” czytamy: 
„O ile Atanazy zazdrościł trochę Łoboyskiemu maski hrabiego, mocą której był on czymś, choćby w Almanachu Gotajskim, o tyle Jędruś zazdrościł [również trochę] sławy Zieziowi i skrycie cierpiał nad tym, że jest tylko „turystą wśród ruin”. Obu im zazdrościł Sajetan Tempe, że mogli być właśnie tymi nieokreślonymi stworami, podczas kiedy on musiał [koniecznie musiał] być społecznym działaczem; a wszystkim trzem razem zazdrościł Chwazdrygiel, marząc w głębi duszy o wyrwaniu się z naukowej pracy w życie społeczne lub sztukę. Ale wszystko przechodziła zazdrość księdza Hieronima, tak wielka, że aż nieuświadamiana i do niepoznania przetransformowana w żarliwość nawracania i naznaczania nieznośnych pokut.”.

ZAZDROŚĆ jest potężną siłą: bądź TWÓRCZĄ, bądź DESTRUKCYJNĄ. Jest inspiracją do czynów wielkich, ZACZYNEM PASJI TWÓRCZEJ bądź też do czynów haniebnych obejmujących wszelką GAMĘ PODŁOŚCI począwszy od plotkarstwa poprzez obmowę, donosy, podkładanie świni, a na morderstwie kończąc.

ZAZDROŚĆ, jako inspirację do czynów twórczych, obserwujemy szczególnie w mentalności ŻYDOWSKIEJ. Ambitny Mosze, świadom swojej wartości, zauważywszy sukcesy Srula, ZAZDROŚCI mu, i ta ZAZDROŚĆ inspiruje go, motywuje do osiągnięcia sukcesów, i to przewyższających te Srula. ZAZDROŚĆ wymusza potrzebę samo sprawdzenia swoich możliwości i prowadzi w efekcie do satysfakcji. Polską mentalność cechuje NIEMOŻNOŚĆ [o totalnej niemożności p. „Niesamowita Słowiańszczyzna str.2]. A własna NIEMOŻNOŚĆ daje początek ZAWIŚCI, z której wypływa szeroka struga podejrzeń, pomówień i oskarżeń o niecną drogę odnoszącego sukces. Przecież, skoro my nie odnieśliśmy sukcesu, to nikt nie mógł go odnieść w UCZCIW Y sposób. Tak, jakbyśmy byli tacy moralni, że „NIEUCZCIWĄ” drogę do sukcesu zdecydowanie odrzucilibyśmy.

Wydaje się na miejscu przypomnienie starej dykteryjki o jedynym kotle w piekle, którego nie pilnują diabły z widłami: to kocioł z Polakami. W innych kotłach jedni drugich wspierają, a więc ktoś znajdzie się na górze, a wtedy dopiero sam Lucyfer może przywołać go widłami do porządku, czyli zepchnąć na dno; w naszym kotle - porządeczek, bo jak któryś się wychyli, tzn wywyższy nad innych, to rodacy wartko go z tych wyżyn ściągną, oplują, pobiją i w gęstej mazi wynurzają.
Bo jak mówił NORWID: „MY pochodzimy ze społeczeństwa jedynego na globie, w którym nie ma ani jednego czymkolwiek bądż wyższego obywatela, który by zelżonym od rodaków albo upoliczkowanym i nawet obitym nie był..."
Tak więc ZAZDROŚĆ może być TWÓRCZĄ PASJĄ, lecz u nas - tylko ZAWIŚCIĄ..”

Przywoływałem  powyżej  Janion:  „..Polską mentalność cechuje NIEMOŻNOŚĆ [o totalnej niemożności p. „Niesamowita Słowiańszczyzna str.2]. A własna NIEMOŻNOŚĆ daje początek ZAWIŚCI…”

Zacytujmy  więc  odpowiedni  fragment  mojej  recenzji:

„… Sławomir MROŻEK ironicznie określa położenie Polski: „NA WSCHÓD OD ZACHODU I NA ZACHÓD OD WSCHODU”. To położenie prowadzi wg Janion do „dość powszechnego odczucia NIŻSZOŚCI wobec ZACHODU” oraz WYŻSZOŚCI wobec WSCHODU - wymagającego naszej cywilizacyjnej misji. Kompleks wobec Zachodu staramy się przezwyciężyć „mesjanistyczną dumą, w postaci narracji o naszych WYJĄTKOWYCH CIERPIENIACH i zasługach, o naszej wielkości i WYŻSZOŚCI  NAD NIEMORALNYM ZACHODEM. Taka opowieść jest zamkniętym kołem NIŻSZOŚCI i WYŻSZOŚCI, które przeradza się w narodową figurę TOTALNEJ NIEMOŻNOŚCI”…”

Tak  więc  mamy  logiczny  ciąg:  TOTALNA  NIEMOŻNOŚĆ -  FRUSTRACJA  I  ALIENACJA -  ZAWIŚĆ  -  NIENAWIŚĆ ,  która  prowadzi  do  FANATYZMU,  definiowanego  przez  Wikipedię:

„Fanatyzm (łac. fanaticus, dosł. „zagorzały”, „szalony”)  -  postawa  oraz  zjawisko  społeczne  polegające  na  silnej  wierze w  słuszność jakichś  poglądów  politycznych,  religijnych  lub  społecznych  występujące  w  połączeniu  ze  skrajn ą  NIETOLERANCJĄ  wobec  przedstawicieli  odmiennych  poglądów…”

 

 No  to  jak  NIETOLERANCJA,    to  jesteśmy  w  domu,  zobaczmy  jednak  jak  jej  okresowe  wyciszenie  tłumaczy  Amos  Oz (1939-2018)  - współzałożyciel organizacji ‘Pokój Teraz (Szalom Achszaw).

 „Do fanatyków. Trzy refleksje” https://wgwg1943.blogspot.com/2019/01/amos-oz-do-fanatykow-trzy-refleksje.html

Oz  ironizuje,  że  fanatyzm  istnieje  „od  zawsze”,  jednakże  w  XX  wieku   pewne  jego przyczajenie  się  „zawdzięczamy”   Hitlerowi  i  Stalinowi (s.17,6 e-book):

„…Stalin i Hitler, mimo woli, zaszczepili chyba w dwóch, trzech pokoleniach, które nastąpiły po nich, pewną dozę głębokiego lęku przed wszelkim radykalizmem i dążenie do ukrócenia fanatycznych instynktów. Przez kilka dekad, za sprawą największych ludobójców, jakich poznał wiek dwudziesty, rasiści wstydzili się trochę swojego rasizmu, nienawistnicy powściągali nieco swoją nienawiść, a  fanatyczni naprawiacze świata miarkowali się w rewolucyjnym zapale…   ..W  ostatnich  latach  wydaje się, że temu „darowi” Stalina, Hitlera, militarystów japońskich kończy się termin przydatności. Częściowa szczepionka, którą przyjęliśmy, pomału przestaje działać. Nienawiść, fanatyzm, wstręt do obcego i innego, rewolucyjna żądza zabijania, zapał do tego, by „rozprawić się raz na zawsze ze wszystkimi złoczyńcami, topiąc ich we krwi” – wszystkie one podnoszą teraz głowę…”

Znakiem   rozpoznawczym  tej  choroby  (fanatyzmu)  jest (s.21,8)..:

„…zadufanie w sobie, okopane i ufortyfikowane, bez okien i drzwi, podobnie jak postawy wypływające ze zmętniałych studzien pogardy i odrazy, które odpędzają od siebie wszelkie inne uczucia…”

W  grupie  cieplej   (s.24,5):

„…Konformizm, owczy pęd, bezrefleksyjne i bezkrytyczne posłuszeństwo, owo tak powszechne pragnienie, by przynależeć do zwartej, zespolonej bryły ludzkiej – także są budulcem fanatycznej duszy…     ….Jeżeli faktycznie instynkt owczego pędu i pragnienie, by przynależeć do tłumu, są glebą, z której wyrasta fanatyzm, to tak samo ma się rzecz z rozmaitymi kultami jednostki, ubóstwianiem przywódców religijnych i politycznych czy kultem gwiazdorów rozrywki i sportu…”

Definicja  Churchilla  (s.30):

„Fanatyk to ktoś, kto nie może zmienić zdania i nie chce zmienić tematu”

(s.31,4):   „…Rozmaici fanatycy religijni  i  ideologiczni dopuszczają się potwornych, brutalnych zbrodni nie tylko dlatego, że czują wstręt do niewiernych..      …dlatego, że chcą natychmiast zbawić świat…      …Sprowadzić nas wszystkich na właściwą drogę. Odciągnąć nas definitywnie, chociażby krwią i ogniem, od naszych przegniłych wartości…”

Proszę  powyższe  słowa  Amosa  Oza  przeczytać  jeszcze  raz,  bo  niechcący   postawił  diagnozę  słuszną  dla  Polaków.

A  co  z  tytułową  NIENAWIŚCIĄ??  Znalazłem  „gotowca”  na:  http://heterosapiens.pl/nienawisc-niszczy-czyli-jej-wplyw-na-ciebie/

„…Osoba nienawistna zaczyna mieć negatywny stosunek do wszystkiego. Robi się coraz bardziej drażliwa, wyczulona. Szuka pretekstu do konfliktu z innymi osobami. Nierzadko posuwa się do kłamstw, koloryzowania rzeczywistości, manipulacji ludźmi i ich uczuciami. Przekłada się to oczywiście na jej samopoczucie. Z jednej strony pojawia się smutek, zgorzknienie, poczucie samotności i niezrozumienia, a z drugiej nienawiść staje się wewnętrznym katalizatorem. Powoduje coraz większe pragnienie zaszkodzenia na różne sposoby  obiektowi nienawiści.  Długotrwała nienawiść może prowadzić nawet do nieodwracalnych skutków. Może nie tylko powodować zachowania agresywne, czy depresję. Bywa, że u osób nienawistnych coraz częściej pojawiają się zachowania afektywne. Jednocześnie dosłownie „miażdżona” jest empatia- co z kolei może już powodować zachowania psychopatyczne…”

A  więc  wyznawcy  Kaczyńskiego  i  Rydzyka  STRZEŻCIE  SIĘ!!

 

 

 

 

 .

 

 

 

 .

 

 

 


 

 

 .