Wednesday 30 March 2016

Robert MUCHEMBLED - "Dzieje diabła"

Robert MUCHEMBLED - "Dzieje diabła
od XII do XX wieku"

Muchembled (ur. 1944):
"In 1986 he became Professor of Modern History at Paris 13 University. He has written notably about witchcraft. violence and sexuality. Some of his works have been translated into English, German, Spanish, Italian, German, Dutch, Modern Greek, Turkish, Chinese and Japanese.." (Wikipedia)
Kopiuję w języku angielskim, bo w polskim zero informacji poza udowodnieniem przydatności słowa "osnowa". Wszystkie znalezione źródła, łącznie z okładką, różnią się nieznacznie stylistyką, a łączy je miłość do "osnowy". Podaję wersję okładkową:
"...kształtowanie się kultury Zachodu.. ..na osnowie stosunku do problematyki szatana.... Osnowa rozważań jest tu figura szatana..."
Zwracam uwagę, że tytuł zapowiada historię diabła, a nie szatana. W takiej sytuacji polecam najciekawszy artykuł pod adresem: adelfos.republika.pl/katalog_nauka/szatan.htm , a ja kopiuję krótką ocenę z onetu: zapytaj.onet.pl/.../2,6192681,Czym_sie_rozni_szatan_. :
"Słowo satan w j. hebr. znaczy "przeciwnik" (i w tym sensie może odnosić się do ludzkich nieprzyjaciół na przykład na wojnie, albo nawet do adwersarzy w poglądach) oraz "oskarżyciel". Samo w sobie słowo to nie musi oznaczać od razu negatywnej oceny. Gdy Anioł Jahwe stanął na drodze Bileama, aby nie pozwolić mu na rzucenie przekleństwa, stał sie dla niego szatanem. Oskarżenie również może być słuszne, a zatem oskarżyciel nie musi być kimś złym, tylko dlatego, ze oskarża. Natomiast greckie diabolos, będące przekładem hebr. satan, zawiera już jednoznaczną ocenę.
Diabolos to nie tyle oskarżyciel, co oszczerca. Słowo diabolos pochodzi od czas. dia-ballein (dzielić, rzucać kłody). Diabeł jest tym, który próbuje oddzielić Boga od człowieka..."
Przygotowany do lektury, z trudem przebrnąłem przez pokrętny wstęp, by doznać szoku czytając tłumaczenie, dlaczego autor zaczyna swoje rozważania dopiero od wieku XII (s. 14):
"Szatan pojawia się w całym swym majestacie w późnym okresie rozwoju kultury Zachodu. Poszczególne elementy obrazu demona były obecne od dawna, ale dopiero w wieku XII lub XIII zajęły decydujące miejsce w wyobrażeniach i praktykach, by pod koniec średniowiecza złożyć się w jeden przerażający i natrętny zbiór wyobrażeń..."
Dlaczego dopiero wtedy tj ponad 1200 lat po narodzeniu Jezusa, akurat po soborze laterańskim (1215) ? Bo jest to czas wielkiej ekspansji chrześcijaństwa. Przypomnijmy, że ten sobór, zwołany przez Innocentego III dał podstawy do powołania i n k w i z y c j i i ustanowił:
"Ekskomunikujemy i rzucamy anatemę na każdą herezję podnoszącą się przeciw świętej, ortodoksyjnej, katolickiej wierze, którą wypowiedzieliśmy powyżej..."
W pierwszym tysiącleciu Kościół miał inne priorytety. Musiał oczywiście w sporach doktrynalnych zajmować się walką Dobra ze Złem, by stworzyć (s. 15) "system teologiczny zdolny do stanowienia przeciwwagi dla systemów pogańskich, gnostyckich czy manichejskich". Na soborze w Nicei (obecnie Iznik w Turcji) w 325 r, oprócz słynnego wyznania wiary, pogoniono zwolenników Ariusza, co służyło konsolidacji Kościoła, a ponad 100 lat później w 447 na soborze w Toledo opisano diabła (s. 23)...:
".....jako istotę wielką i czarną, rogatą, pazurzastą, z oślimi uszami, z roziskrzonymi oczyma i zgrzytająca zębami, wyposażoną w dużego fallusa i wydzielającą siarczany odór..."

Ustalenia teologiczne nie przekładały się na rzeczywistość, w której było wiele różnorodnych potworów. Efektywna władza dyscyplinuje ludzi strachem, który w przypadku władzy cesarsko – papieskiej, najłatwiej utrzymać przy pomocy mocy piekielnych. Tymczasem... (s. 27):
"Aż do XII wieku świat był nazbyt wypełniony czarami, aby Lucyfer mógł wypełnić całą przestrzeń strachu, obaw i niepokoju. Nieszczęsny diabeł miał zbyt wielu konkurentów, by mógł sprawować władzę niepodzielną..... .Czas energicznej ofensywy chrześcijańskiej, zmierzającej do nauczenia czytania świata w barwach czarnych i białych, miał jednakowoż nadejść...... ..Począwszy od XIII wieku postać diabła nabierała w istocie coraz większego znaczenia..... ...Lucyfer urósł w siłę w momencie, gdy Europa dążyła do większej spójności religijnej i wynalazła nowe systemy polityczne, jako preludium do ruchu, który w XV wieku pchnął ją daleko do przodu, na podbój świata...”
Nauczany w szkole o zmaganiach Polski z Zakonem Krzyżackim i indoktrynowany twórczością Henryka Sienkiewicza, ostatnie zdanie cytatu muszę nazwać infantylizmem. Jak wynika z cytatu konkurencję chrześcijańskich diabłów należy wykosić (s. 36):
„Chociaż nigdy nie udało się ostatecznie wyplenić wierzeń ludowych, podjęto ofensywę zmierzającą do oczyszczenia życia i wiary przeciętnych chrześcijan...”
Cel uświęca środki, więc pomińmy drobiazg, że „oczyszczani” często nie wiedzieli nawet, że są chrześcijanami. Najważniejsze, że wprowadzenie jednego, ściśle określonego diabla i piekła, czyli (s. 31) (wg cytowanego Bascheta):
„....”satanistyczne” decorum.. ..prowadzą do posłuszeństwa religijnego oraz do uznania władzy Kościoła i państwa, cementując zarazem ład społeczny poprzez odwołanie się do rygorystycznej moralności..”
Przekładając na język dla każdego zrozumiały, Kościół wymyślił wszystkie dyrdymały o diable i piekle, by strachem przed nimi, krótko za mordę lud trzymać.
A co z książką? Autor diabła ucieleśnia i bardzo dużo pisze o wykorzystaniu go w straszeniu przed, nazwijmy to - wolnym seksem. Ponieważ jestem w tej materii oczytany od ponad 50 lat, to wynudziłem się niemożebnie. A i poza seksem, niewiele mnie książka dała, bo większość rewelacji była mnie znana, a bez tego czego nie znałem, też mnie się dobrze żyło. Jeszcze przegląd filmów, które również w większości znałem, bo w młodości należałem do dwóch klubów filmowych. A obecne sensacyjki o zwiększonym popycie np. we Francji na egzorcystów są rodem z prasy brukowej.
Zamiar autora nieprzemyślany, bo jeśli ta książka miała bawić, to brak jej polotu, a jeśli miała temat traktować poważnie, to dlaczego pominięto dzieła myślicieli i filozofów? OK, nie każdy zna się na filozofii, ale co z literaturą? Wspomniał o dziesiątkach książek nieistotnych, a pominął dwie pierwszoplanowe: „Władcę much” Goldinga i „Demon i Panna Prym” Coelho. Szczególnie tej pierwszej, niewątpliwie wybitnej, nie mogę wybaczyć

Tuesday 29 March 2016

Jan BASZKIEWICZ - "Nowy człowiek, nowy naród, nowy świat"

Jan BASZKIEWICZ - "Nowy człowiek, nowy naród, nowy świat"
Mitologia i rzeczywistość rewolucji francuskiej

UWAGA! NISKA OCENA JEST WYNIKIEM MOJEJ NIEKOMPETENCJI. Po prostu ten typ literatury mnie nie leży. Czy też inaczej: marzono by książki trafiły pod strzechy. Gdybym był strzechą, a książką - praca Baszkiewicza, to spełnienie marzeń niczego pozytywnego by nie przyniosło.
Jan Baszkiewicz (1930 – 2011) ma na LC 24 książki, z których 17 ma 0 lub 1 opinię; pozostałe mają 3 do 5, a jedna nawet 8, ale żadna z nich nie osiągnęła nawet 7 gwiazdek. Ta omawiana, z 1993 roku, ma jedną jedyną opinię, i to entuzjastyczną, ale średnią ocenę tylko 5,5, którą zapewne ja jeszcze obniżę. Muszę podać, że autor tej jedynej pozytywnej opinii przedstawia się następująco:
"Harcerz, ministrant NFRR, student myśli i kultury politycznej. Pasjonat filozofii, metodologii historii, teologii, liturgiki i nowoczesnej dydaktyki".
Przy takich zainteresowaniach pozytywna ocena staje się zrozumiała. Ja reprezentuję niekompetentną resztę i dlatego uważam, że to co można powiedzieć o niej pozytywnego jest na okładce i na: https://www.antykwariat.waw.pl/ksiazka,1046403/jan_baszkiewicz_nowy_czlowiek_nowy_narod_nowy_swiat,257648.html
"Nowy obraz świata, nowe społeczeństwo, nowy człowiek...Odpowiada to z grubsza trzem wielkim nadziejom Condorceta tak oto sformułowanym: "Zniweczenie nierówności międzny narodami ( w polityce i poziomie cywilizacji ); postęp równości w obrębie tego samego ludu; rzeczywiste wydoskonalenie człowieka". Można w podobnym duchu - tylko w odwrotnej kolejności - zinterpretować wielką triadę rewolucyjnych wartości: Wolność - jeśli dostrzeżemy w niej przede wszystkim autonomię jednostki; Równość - jeśli uznamy, że powinna przekraczać granice zwykłej równości wobec prawa; Braterstwo - jeżeli nadamy mu wymiar ogólnoludzki, nie tylko plemienny, Były to nadzieje piękne i wartości szlachetne. Pobudzały wyobraźnię, zmuszały do aktywności umysłu, poruszały sumienia, mobilizowały energię, zachęcały do wytrwałości. Natychmiast jednak zaczęły się zderzać z oporem materii, który deformował ludzkie poczynania i sprawiał, że osiągane rezultaty urągały intencjom."

Recenzji ciekawych nie znalazłem, a sam poddałem się po tradycyjnych 100 stronach, bo od pierwszej strony zostałem zmiażdżony ilością informacji, dywagacji i nazwisk. Autor wyspecjalizował się w Rewolucji Francuskiej, całą epokę ma w jednym palcu, i fajnie; tylko, że on zapomniał o znikomym zasobie wiedzy powszechnego odbiorcy. Myślę, że autor nie zdecydował się do końca, dla kogo pisze: profesjonalisty, studenta czy szarego czytelnika? Tego ostatniego skutecznie zniechęcił.
Jako ciekawostkę podam, że Baszkiewicz był konsultantem Wajdy, przy kręceniu Dantona..

Monday 28 March 2016

Hugo STEINHAUS - "Wspomnienia i zapiski"

Hugo STEINHAUS - "Wspomnienia i zapiski"

Steinhaus (1887 – 1972) to nie tylko wielki matematyk, to czołowy polski aforysta i niechcący kronikarz polskiego antysemityzmu. Czytelnikom nie znającym jego polecam przed przystąpieniem do tej lektury poznanie wspaniałej książki Mariusza Urbanka "Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna". W recenzji jej zwracałem uwagę na istotne ciekawostki:
"str.38: "Steinhaus był jednym z niewielu polskich profesorów o żydowskich korzeniach, którzy dla kariery nie zdecydowali się na zmianę wiary".
Książka jest arcyciekawa również ze względu na koligacje rodzinne, w które wprowadza nas autor, jak chociażby, że siostra Steinhausa wyszła za Chwistka, a córka za Jana Kotta."

To mała kropla w oceanie informacji zawartych we "Wspomnieniach i zapiskach" liczących prawie 600 stron, zapisanych małą czcionką. Również "Indeks nazwisk" jest sporządzony taką czcionką i ma 18 stron, co daje około 2000 nazwisk. Mamy więc lekturę wymagającą spokoju i powolnego czytania przez wiele wieczorów. Również ta szczegółowość, jak i skłonność do obfitego gaworzenia utrudnia recenzowanie tej pozycji. W dodatku, jak na początku wspomniałem, Steinhaus jest zdolnym aforystą, więc wiele chciałoby się zacytować, a założony rozmiar recenzji na to nie pozwala.
Z braku innego pomysłu wypisuję to, co mnie zainteresowało, do momentu osiągnięcia założonej obszerności. W celu oddania uroczej atmosfery całej książki, zaczynam od ironicznej uwagi związanej z Zegadłowiczem (s. 21):
"....Nastrój ówczesnej szkoły oddał znakomicie Zegadłowicz w "Zmorach" (ów pisarz, którego imieniem Wadowice nazwały jedną ze swoich ulic, a przekonawszy się, że nie pisze tak, jakby chciały Wadowice, uchwaliły, żeby tabliczkę z jego nazwiskiem usunąć...".
Aby z kolei scharakteryzować różne nastroje panujące w ówczesnej Galicji, Steinhaus używa mało obecnie używanego określenia - „tromtadracja” (s. 26):
...starosta, Władysław Michałowski powiedział w mojej obecności: 'Polska! Niech Bóg broni! To by dopiero była tromtadracja..”.
Przypominam: tromtadracja - krzykliwe i demonstracyjne głoszenie jakichś poglądów, które w rzeczywistości są często pozbawione głębszych treści.
W czasie studiów w Getyndze Steinhaus zachwycał się satyrycznym, wiedeńskim czasopismem „Fackel” i jego twórcą Krausem, a po szczegóły odsyła czytelnika do encyklopedii (s. 50 -52). Wykazuję posłuszeństwo i mam.........:
„Karl Kraus (ur. 28 kwietnia 1874, zm. 12 czerwca 1936) – urodzony w Czechach austriacki dramaturg, poeta i publicysta. Uznawany za najwybitniejszego satyryka obszaru niemieckojęzycznego w XX wieku.
W latach 1899-1936 był wydawcą i głównym autorem czasopisma literackiego "Die Fackel" (Pochodnia) walczącego m.in. ze stereotypami języka prasy. Był twórcą tzw. wiedeńskiej szkoły eseju. Zasłynął jako autor epickiegoDie letzten Tage der Menschheit (1918/19), mówiącego o zmierzchu Austro-Węgier i europejskiej cywilizacji w kontekście wydarzeń I wojny światowej. Oprócz dramatów pisał także wiersze, satyry, aforyzmy i glosy. Przez całe swoje życie związany był z Wiedniem...".
Nie mogę opuścić opisu poznania z Banachem i założenia towarzystwa matematycznego. Kraków, rok 1916, dr Steinhaus spaceruje po plantach (s. 89):
"....Chociaż Kraków był wciąż formalnie twierdzą, można było chodzić wieczorami po plantach. Podczas takiego spaceru usłyszałem słowa „miara Lebesgue'a...” - podszedłem do ławki i przedstawiłem się dwóm młodym adeptom matematyki. Powiedzieli mi, że do ich kompanii należy jeszcze Witold Wilkosz, którego bardzo chwalili. Byli to Stefan Banach i Otto Nikodym. Odtąd spotykaliśmy się regularnie, a że wtedy był w Krakowie Władysław Ślebodziński, Leon Chwistek, Jan Króo i Władysław Stożek, postanowiliśmy założyć towarzystwo matematyczne. Jako inicjator dałem swój pokój na te zebrania. Ceratowa tablicę przybiłem gwoździami do ściany. Gdy to zobaczyła Francuzka, właścicielka pensjonatu, przeraziła się...”
Dłuższy wywód o niedocenianiu nauk zwanych potocznie teoretycznymi przez masy, Steinhaus kończy stwierdzeniem (s. 112):
„Cały ten chaos w głowach półinteligencji bierze się stąd, że nauka n a p r a w d ę n i e j e s t d l a k a ż d e g o. Dla ogromnej większości ludzi ani zagadnienia naukowe, ani metoda naukowa nie jest dostępna...”
O studentach – Żydach we Lwowie w II RP (s,118):
„.....Jako kurator Towarzystwa Żydowskich Studentów miałem do czynienia z tą młodzieżą.. ..Stanowili około 30% ogółu studentów, a ponieważ rzadko byli zwalniani od opłat, więc ich wkład stanowił około 50% tych funduszów, z których znowu większość, a więc około 90% szło na budowę domów akademickich i burs, do których oni nie mieli wstępu. Po ukończeniu studiów mieli zamkniętą karierę administracyjną, niemalże niedostępny zawód nauczycielski, a ponieważ wydział medycyny przyjmował ich zaledwie 10%, przy znacznym ograniczeniu liczby ogólnych przyjęć, więc bardzo niewielu mogło liczyć na uzyskanie dyplomu lekarskiego. Na Politechnice było dla nich nie lepiej....”
Antysemityzm powodował różne akcje, jak na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie.... (s. 123)”
„....co parę tygodni urządzano „dni bez Żydów”, tzn. nie wpuszczano Żydów na uniwersytet..”
Miał szczęście Steinhaus, że wykładowców j e s z c z e wpuszczano. Jako przedstawiciel elity intelektualnej kraju wspominając rok 1935 stwierdza (s. 136):
„Pogrzeb Marszałka Piłsudskiego był ostatnią manifestacją potęgi państwa. Od tego momentu wszystko szło w dół....”
Co do rozwoju jednego z głównych wątków książki, to... (s.137):
„....nagminna choroba umysłów, zwana antysemityzmem, szerzyła się, i zdawało się, że zagadnienie tzw. getta ławkowego jest najważniejszym zagadnieniem życia polskiego. Przepraszam, zapomniałem o uboju rytualnym...”
W ogóle zaczyna się robić nieprzyjemnie: o ministrze oświaty, odpowiedzialnym za „getto ławkowe” Wojciechu Świętosławskim (1881 – 1968) czytam (s. 140):
„....Był to tchórz i głupiec, człowiek bez inteligencji i bez linii politycznej...”
Przykro mnie o tym czytać, gdyż nie dość, że to samo imię nosimy, to z wykształcenia też jestem chemikiem, pełnym uznania dla zawodowych osiągnięć tego niewątpliwie jednego z najwybitniejszych polskich chemików.
Teraz czarna karta II RP - obóz koncentracyjny dla opozycji w Berezie Kartuskiej (s. 141):
„...Obóz w Berezie był prowadzony w sposób okrutny; bito i głodzono w nim więźniów, przewyższał on okrucieństwem swój wzór, bawarski Dachau. Twierdzenie o pracy pożytecznej przy drogach też było fałszem. Ale najważniejsze było to, ze danie w rękę władzom administracyjnym prawa posyłania ludzi bez sądu do Berezy było zupełnym unicestwieniem konstytucji....”
Wypisałem parę cytatów z jednej czwartej książki. Kontynuacja byłaby bezsensowna, bo zanudziłaby każdego; natomiast zamieszczona ilość wydaje się być wystarczająca do wzbudzenia zainteresowania i sięgnięcia po nią.
Ze względu na liczne sprostowania dokonane przez redakcję, jak i te niedokonane, oraz w związku z tym niemożliwość uznania tej książki za obiektywne źródło historyczne, nie mogę, mimo przyjemności płynącej z tej lektury, dać więcej niż gwiazdek 7.
PS. Moja żona czytając Singera „Rodzinę Muszkatów” zauważa studentów - Żydów słuchających wykładów na stojąco. Steinhaus wyjaśnia ten bierny protest przecie ustawie z 1937 r. o „getcie ławkowym” (s. 155):
„...Na mój wykład w lutym wszedł młokos w czapeczce akademickiej, zbliżając się do katedry wskazał na stojącą przy oknie grupę i powiedział : „ci Żydzi stoją”. Miało to znaczyć że nie stosują się do przepisu, który każe im s i e d z i e ć po lewej stronie, nie stać. Kazałem mu wyjść z sali. On odpowiedział: „Kiedy mi się nie chce!”. Na to wpadła grupka z laskami, rzuciła się na stojących przy oknie.....”
Straszne!!!!

Thursday 24 March 2016

Richard PIPES - "Żyłem. Wsomnienia niezależnego"

I znowu Polacy padają na kolana, bo był doradcą Regana. A ja wyciągam co ciekawego dla nacjonalisty polskiego

Richard PIPES - "Żyłem. Wspomnienia niezależnego"

Richard Pipes (ur. 1923 w Cieszynie) to Rysiek Pipes, (ale właść. Piepes) z ul. Chmielnej w Warszawie, to syn Marka, legionisty Piłsudskiego, to Żyd, z rodziny fabrykantów czekoladek, a któremu udało opuścić się Polskę w październiku 1939 tzn w wieku 16 lat, i przez Włochy trafić do Stanów. Zrobił karierę naukową (m. in. profesura historii na Harvardzie), jest autorem kilkunastu książek poświęconych historii Rosji, w szczególności po 1917 roku. Podobno zajmuje stanowisko zbliżone do Kucharzewskiego w "Od białego caratu do czerwonego", czyli, o ile dobrze pamiętam z lektury ponad 50 lat temu, subiektywne, skrajnie polskie. On sam twierdzi, że jego "poglądy noszą niezatarte ślady wpływu polskiej szkoły studiów nad Rosją". Gwoli ścisłości podaję fakt z anglojęzycznej Wikipedii, który polska skrzętnie pomija:
"In 1976 he headed Team B, a team of analysts organized by the Central Intelligence Agencywho analyzed the strategic capacities and goals of the Soviet military and political leadership ..."
Bogaty i różnorodny materiał, wyciągam to, co mnie zainteresowało, a numeracja stron odnosi się do e-booka. Ze względu na poglądy panujące w Płn. Ameryce odnotowuję obronę obrazu Polski w 1939 roku przez Pipesa (32,0):
"....wyśmiewa się Polaków za to, że próbowali walczyć z niemieckimi czołgami przy pomocy kawalerii i przedstawia się ich, jakoby nie próbowali bronić się i skapitulowali, stawiając niewielki opór, W rzeczywistości Polacy walczyli bardzo dzielnie i skutecznie.."
Ładnie ze strony Pipesa. Niestety ten fałszywy obraz jest w Ameryce rozpowszechniany, w tym przez nagradzanego w Polsce odznaczeniami państwowymi Tymothy Snydera, autora 'Bloodlands”, który stawia za wzór waleczności Finów, którzy nie poddali się jak Polacy z pół milionową armią. Sam Piper troszkę nam dopiekł parę stron dalej, stwierdzając (39.3):
„....Życie w okupowanej Polsce w zaskakującym tempie wracało do normy: to niezwykłe, jak szybko 'codzienność' bierze górę nad tym, co 'historyczne'. Doświadczenie to przekonało mnie o tym, że ludność jako taka odgrywa w historii tylko marginalną rolę, przynajmniej w historii politycznej i wojskowej, która jest zarezerwowana dla nielicznych elit: zwykli ludzie nie tworzą historii - po prostu zarabiają na życie....”
Żył w Polsce 16 lat, to i daje swoją ocenę polskiego antysemityzmu (73,5):
„...Ludność polska na ogół wrogo odnosiła się do Żydów, którą to postawę wszczepiał jej przez wieki Kościół katolicki. Nie był to rasistowski antysemityzm, lecz nieco mniej bolesny - ponieważ można było go uniknąć, wyrzekając się własnej religii i swego narodu, ale nawet wówczas, w oczach Polaków, taki człowiek nie przestawał być Żydem...”
Nie wiem, czy to wina Pipesa czy tłumacza, ale powyższe wskutek samo zaprzeczenia nie ma żadnego sensu ani logiki. Uniknąć antysemityzmu pozostając Żydem?! Niewykonalne!! Pipes nie odpuszcza też Polakom „getta ławkowego” (77,2):
„,,,,w roku 1937 minister oświaty, ulegając naciskom ze strony faszyzującej Narodowej Demokracji, wydał rozporządzenie o „getcie ławkowym”, zmuszające żydowskich studentów do zajmowania miejsc jedynie po lewej stronie sal wykładowych....”
Uściślijmy: sformalizował praktykę endeckich bojówek stosowaną przynajmniej od 1934 roku.
Z przyjemnością znajduję w opisie swoich poszukiwań i dróg rozwoju stwierdzenie (94,2):
„...Mimo to Nietzsche jako pierwszy wywarł na mnie wpływ intelektualny, a przekonanie, że mam prawo być sobą: myśleć, jak chcę, choć nie zawsze postępować według swej woli - pozostało we mnie na zawsze...”
Po ucieczce z Polski, siedmiomiesięczny pobyt we Włoszech w czasie którego bliskie kontakty z Wieniawą, następna ucieczka do Hiszpanii i w końcu przypłynięcie do Ameryki. (11 lipca 1940 r.) (140,4). Podjęcie studiów przez biednego imigranta nastąpiło w Ohio, o którym Pipes zauważa (146,7):
„...Dla Europejczyka przybywającego do środkowego Ohio w roku 1940 był to powrót do dziewiętnastego wieku: poglady ludzi i wyznawane przez nich wartości pochodziły sprzed pierwszej wojny światowej...”
Nie należy więc się dziwić, że szybko poradzono mu, by przestał czytać Nietzschego. Po pięciu semestrach spędzonych w Ohio widział wiele różnic między młodzieżą amerykańską a europejską (148,9):
„...Jedną z nich było to, że młodzi Amerykanie planowali swoje życie z tym rodzajem pewności, którą pokolenie moich rówieśników w Europie uważało za niewyobrażalną: oni wydawali się żyć przyszłością, kiedy myśmy żyli z dnia na dzień...”
Cieszę się niezmiernie, gdy Pipes wygłasza opinię zgodną z moją, jak najbardziej aktualną (152,3):
„W tym czasie życie w Ameryce było przepojone wielką dozą moralizatorstwa. Co jest słuszne, co jest dozwolone, a czego nie można robić, co człowiek powinien myśleć o ważnych sprawach – wszystko to było z góry ustalone i uregulowane. Przy całej wolności słowa, z której Amerykanie słusznie są dumni, istniało wiele sposobów nacisku, by podporządkować ludzi akceptowanym normom i, z tego punktu widzenia, Amerykanie cieszą się mniejszą wolnością osobistą niż Europejczycy. To, co później nazwano „polityczną poprawnością”, już wtedy było ugruntowane w amerykańskiej kulturze życia społecznego”.
Pipes barwnie opisuje studiowanie, jak i zdobywanie pieniędzy na nie, aż w styczniu 1943 roku dostaje powołanie do wojska. Zaczyna się nowy etap jego życia, którego poznania, jak i reszty, nie będę Państwu zakłócać, będąc przekonanym, że po książkę sięgniecie, bo w końcu niewielu Polaków tak wysoko zaszło. A dla mnie było to preludium przed jego trzytomowym dziełem na temat Rosji

Wednesday 23 March 2016

Isaac Bashevis SINGER - "Rodzina Muszkatów"

Isaac Bashevis SINGER - "Rodzina Muszkatów"

RECENZJA I TOMU, BO II TOM CZYTA JESZCZE MOJA ŻONA
Singer (1902 – 1991), Nobel 1978, wyemigrował z Polski w 1935, mistrz szczególnie krótkiej formy; "Rodzina Muszkatów" była drukowana w odcinkach w "Forwerts" w latach 1945 - 48, a jako książka wydana zarówno w jidysz, jak i po angielsku w 1950; wydanie polskie 1992. Według Wikipedii, akcja powieści rozpoczyna się tuż przed wybuchem I wojny światowej, a kończy we wrześniu 1939 roku w bombardowanej Warszawie. Główne wątki poruszane w książce to asymilacja, komunizm, ortodoksja i syjonizm.
W książce, obok losów tytułowej rodziny, poznajemy również otoczenie rabina z Terespola i cadyka z Białej. Proszę Państwa, nie można ze zrozumieniem czytać Singera bez chociaż bardzo pobieżnej znajomości zasad przedstawionych przez jego guru, Barucha Spinozę (1637 -77) w "Etyce", którą wspomina autor jak zawsze na początku, tym razem już na stronie 27. Wydaje mne się, że jedną z zasadniczych kwestii u Spinozy jest przyczynowość, którą Kołakowki ujmuje tak:
".Przyczynowość w świecie jest absolutna, nie zachodzą przypadki; wolna wola jest przesądem gminu"
Więcej proszę czytać w mojej recenzji "Spuścizny", a ja tu dodam inne stwierdzenie Spinozy, dość zabawne:
„Kiedy Jan rzecze coś o Pawle, świadczy to o Janie, a nie o Pawle”.
Powróćmy jeszcze do cytatu. U Singera nie ma przypadku jest konieczność, ładnie zwana przyczyną. Często jej nie znamy, ale to już inny problem. Zaledwie 8 stron dalej Singer powraca do filozofii Spinozy i ustami zegarmistrza Jekutiela mówi:
"- No, dobrze, przypuśćmy, że Ziemia oderwała się od Słońca.. ..Czy to ma jakieś znaczenie? Tu ciągle musi być jakaś Pierwsza Przyczyna"..
Na następne odniesienie do Spinozy każe Singer czekać „aż” 11 stron (s. 46):
„...Nieśmiałość, według Spinozy jest uczuciem, które trzeba przezwyciężać...”
Oczywiście, można czytać Singera interesując się tylko akcją lecz ile się traci!! Gdy Adela zamierza opuścić Warszawę, Abram „leci” Spinozą (s. 60):
„...- Proszę się nie obawiać, moja droga teściowo! Jeżeli przeznaczony jej małżonek jest w Warszawie, to ona stąd nie wyjedzie. A jeżeli wyjedzie, to i tak wróci..”
Proszę Państwa, przyrzekam, ograniczę się w cytatach, ale to muszę, bo to „mój” panenteizm. Pozmawia Asza Heszel z Hadaszą (s. 63):
„- Czy wierzy pan w Boga?
- Tak, ale nie w Boga, który domaga się modlitwy.
- Więc w jakiego Boga?
- Cały wszechświat jest częścią bóstwa. My jesteśmy częścią Boga...”
No i poznajemy koligacje w rodzinie Muszkatów, których genealogiczną tabelkę umieszczono na końcu tomu I, a ilość dzieci miesza nam w głowach, lecz głównie pasjonujemy się miłością Hadaszy i Aszy Heszela., którego wspiera hulaka Abram teorią, oczywiście, o przeznaczeniu (s. 158):
„...Twoje przeznaczenie i tak się nie zmieni. Wierzę w przeznaczenie,,”
Systematycznie powraca temat Boga, jak w sprawie Mojżesza (s. 266)
„...oto jest Stwórca, ale on nie objawił Siebie nikomu; Mojżesz kłamał...”
- mnie przypomina się Smith od mormonów, no i oczywiście „frakcyjność” wśród Żydów, która w prowincjonalnym Terespolu ma charakter groteskowy (s. 271):
„ ...Teraz mamy frakcje: hebrajski przeciwko jidysz, syjonizm przeciwko socjalizmowi. Bóg wie, co jeszcze! Robią z siebie głupców - dokładnie jak w wielkich miastach”.
Mamy też tradycyjne antysemickie komentarze (s, 291):
„ - Zabójcy Chrystusa uciekają,,”
...jakby kto inny mógł Go zabić, i przede wszystkim spełnienie się przeznaczenia, czego nie mogę ujawniać, by nie popsuć Państwu lektury.
Nastrój psuje wykład polskiego antysemityzmu starego Zarzyckiego (s 324), jaką zarazą dla Polaków są Żydzi, lecz pamiętajmy, że Singer nie pisał książek dla swoich prześladowców.
Tyle wystarczy, a gdy przeczytam II tom, to będzie więcej

Tuesday 22 March 2016

Jerzy KRZYSZTOŃ - "Krzyż Południa"

Jerzy KRZYSZTOŃ - "Krzyż Południa"

Jest to kontynuacja "Wielbłąda na stepie", jeśli go Państwo nie znacie, to proszę zajrzeć choć do mojej recenzji, a jak znacie, to też ją polecam.,

Książkę wydano pośmiertnie w 1983 roku, a więc rok po samobójczym wyjściu przez okno, a ważną postacią w niej jest ksiądz harcmistrz Zdzisław Peszkowski, herbu Jastrzębiec (1918-2007). jest to bardzo ciekawa postać, więc korzystam z okazji i za Wikipedią, informuję:
".....W fabule występuje pod nazwiskiem "Jastrzębiec" - zawołanie rodowe księdza. Podczas II wojny światowej Zdzisław Peszkowski był wychowawcą trzynastoletniego wówczas Krzysztonia..."
Polecam bardzo ciekawy życiorys ks. Peszkowskiego w Wikipedii, a ja przechodzę niezwłocznie do książki, bo muszę przedstawić Państwu perełkę, która dla wielu jest solą w oku. Przed odpowiednim cytatem muszę podsumować wiedzę historyczną, jaką jest nachalnie karmiony naród. Otóż w 1920 r mieliśmy "cud nad Wisłą" lub/i geniusz Piłsudskiego. Nikt nie eksponuje najważniejszego tj uderzenia z flanki Sikorskiego. Reasumując II w. św. to Anders odmieniany jest przez wszystkie przypadki jako uosobienie dobra, a Berling - zła, chociaż Polacy w tych armiach różnili się czasem podróży z miejsca zsyłki do punktu mobilizacyjnego. Ale najśmieszniej jest znowu z Sikorskim, który śniadał ze Stalinem i podpisał, wbrew środowisku piłsudczyków w Rządzie Londyńskim, pakt z kacapami zwany paktem Sikorski - Majski, na podstawie którego tysiące Polaków zostało wypuszczonych z łagrów, gułagów czy miejsc zsyłki, takich np jak powieściowy Kazachstan. I tu mamy paradoks, bo wytypowany osobiście przez Stalina na dowódcę polskich oddziałów, dobrze wyszkolony oficer carski Anders, bez wspomnianego paktu, nie miałby chętnych do poboru. B e z c z e l n y Krzysztoń przedstawia to w pastiszu sceny o nowych szatach króla. Iran, idol Anders podjeżdża generalskim dżipem. Osoby: ciocia Zosia, dzieciak (alter ego autora) Jurek (s. 276):
" - Nasz Anders kochany! Nasz wybawca... - cieszyła się Zosia - Nareszcie zobaczyłam go z bliska... Przystojny chłop!
- Chwileczkę - wtrącił się Jurek - Do dziś zbierałbym kiziak w Kazachstanie, gdyby nie generał Sikorski, Naczelny Wódz...
- Sikorski ? E, co ty tam wiesz......"

Przecież to brzmi jak krzyk "Król jest nagi!!" Wobec takich zagrań "wariata" Krzysztonia nie dziwi mnie panująca stale zmowa milczenia, posunięta do absurdalnego pominięcia go nawet w wykazie polskich pisarzy samobójców.
Jest marzec 2016. Przerywam lekturę, patrzę w polskie gazety i mam rozdwojenie jaźni. I polskie gazety i książka Krzysztonia (s, 340 i n). epatują rasistowskimi wystąpieniami przed obcymi kulturowo i religijnie przybyszami. Tylko role się zmieniły. Czytajcie, polscy patrioci, Krzysztoń prawdą po oczach wali:
" ......'Polish go home' ... ..Cóż to my jesteśmy, wszy na kożuchu? My, tułacze, którymi pomiata podjudzona.. ..tłuszcza?"
Nie pamieta wół, jak cielęciem był. A Krzysztoń nie żyje 34 lata, a to pisał gdy emigrantów postsolidarnościowych przyjmował cały świat!! Paskudny pisarz, jak wyrzut sumienia!
Harcmistrz Jastrzębiec pojawia się na 100 tron przed końcem, lecz nie mogę Państwu zdradzić ani tragicznych wydarzeń, ani szczegółów męskiej przyjaźni, której talizmanem staje się Krzyż Południa, z całą jego tajemnicą i symboliką.
Piękna książka, treścią bogatsza nawet od części pierwszej, lecz intelektualnie chyba jednak ciut słabsza. I dlatego gwiazdek 9.

Jerzy KRZYSZTOŃ - "Wielbłąd na stepie"

Jerzy KRZYSZTOŃ - "Wielbłąd na stepie"

Krzysztoń (1931 – 82, skok z okna), zaliczył Kazachstan, Iran, Indie i Ugandę, przed powrotem , w 1948, do Polski. Nim Państwo przystąpicie do lektury tej w y j ą t k o w e j książki przeczytajcie skąpy wycinek informacji o nim. Wybrałem fragment większej całości umieszczonej na:
http://www.rp.pl/artykul/539533-Jerzy-Krzyszton-sylwetka-tragicznej-postaci-literatury-PRL.html
"Jerzy Krzysztoń to z pewnością jedna z najbardziej tragicznych postaci naszej powojennej literatury
Powieściopisarz, dramatopisarz, tłumacz. Po wybuchu II wojny wraz z matką i bratem został wywieziony do Kazachstanu. W 1942 r. udało mu się dotrzeć wraz z rodziną do polskiego wojska, z którym został ewakuowany do Persji, a potem do Indii i Ugandy. Pod koniec lat 40. wrócił do kraju. – Był jednym z najbardziej niedocenianych pisarzy polskich – mówi „Magazynowi TV” Joanna Siedlecka. – Jako jeden z pierwszych wydał oficjalnie powieść o gehennie Polaków na Wschodzie „Wielbłąd na stepie”. Książka przeleżała w PIW całe pięć lat. Pogrążyła ją recenzja wewnętrzna pułkownika Zbigniewa Załuskiego. Oddano ją do Czytelnika, a tam prezes Stanisław Bębenek jakoś przepchał...".

W kontekście dalszych wydarzeń wydaje się być ważne: "przeleżała.. ..pięć lat" bo znaczy, że była gotowa co najmniej w 1973 roku (wyd.1978), czyli na 9 lat przed tym, gdy (Wikipedia):
"......Jerzy Krzysztoń zmarł śmiercią samobójczą 16 maja 1982 roku, skacząc o godzinie 14 z okna swego mieszkania na trzecim piętrze przy ulicy Madalińskiego..."

Nie będę pisał o "burzy", "protestach" czy "rewelacjach" jakie podobno ta książka wywołała. Nic mnie o tym nie wiadomo, choć w 1978 roku raczej gamoniem nie byłem, za to lata odpowiednie (35) miałem. Przypominam, że 1978 to "późny Gierek", a więc narastający kryzys gospodarczo – społeczny, lecz również luz i swoboda, m. in. w podróżach zagranicznych. Bajdurzenie, że Krzysztoń podpadł wzmiankami o Katyniu niech zakończy cytat z Wikipedii, świadczący, że po "polskim październiku 1956", a więc 22 lata wcześniej społeczeństwo było w pełni świadome prawdy o tej zbrodni:
"Po objęciu władzy w 1956 roku Gomułka nakazał propagandzie partyjnej milczenie i nieangażowanie się w żadną wersję odpowiedzialności za mord katyński. Na spotkaniu z młodzieżą 29 października 1956 r. oświadczył, że rząd polski nie może zająć w tej sprawie stanowiska, gdyż komisje badające tę kwestię pracowały bez udziału strony polskiej. Nie pozostawił jednak wątpliwości, że odpowiedzialnością obarcza ZSRR stwierdzając, iż wchodzenie w konflikt z ZSRR byłoby sprzeczne z interesami Polski „byłoby czczą demonstracją” ..."
Ta książka jest, jak napisałem wyżej – w y j ą t k o w a, bo nie wpisuje się w obowiązujący nurt eksponowania polskiego cierpiętnictwa. Sądzę, że to wpłynęło na brak zainteresowania czytelników (3 opinie) tak wspaniałą książką. Już po Wielkiej Emigracji podziwiano jak Polacy pięknie cierpią. Przeczytałem dziesiątki książek o łagrach i gułagach, o Syberii i Kazachstanie, o historii armii Andersa i Berlinga, o wszelkich gwałtach, zbrodniach i indoktrynacjach, a wspólnym mianownikiem wszystkich był opis cierpień.
Nie znam przebiegu choroby psychicznej Krzysztonia, zwróciłem tylko uwagę Państwa na poszczególne daty, lecz wyjątkowy obraz zsyłki w jego książce daje dużo do myślenia. Matka z dwoma synami zesłana na katorgę, przeżywająca wspólny koszmar wszędzie spotyka L U D Z I przez duże L, i dzięki temu we wspomnieniach autora dominuje ludzka dobroć, niesienie pomocy, współczucie i powszechna, jak zwykło się obecnie mówić, empatia. Wieża Babel wielu narodowości, skutkuje, tym razem, wzajemną pomocą, kompromisem i zdolnością rozumienia drugiego człowieka. W takiej atmosferze, największe nieszczęścia łatwiej przetrwać.
No i jeszcze pożywienie dla patriotów malkontentów W pięknej dziecięcej przyjaźni mały dzieciak zatraca poczucie ważności przynależności narodowej; nie widzi różnicy między sobą i rosyjskim przyjacielem. Jak mógł Krzysztoń coś takiego wymyślić? Wariat!!!
Książka kończy się optymizmem; powstaje Armia Andersa, ale i tu Krzysztoń musiał naruszyć poprawność (s. 191):
"...Przylgnęło do nas słowo klęska i tyle. Klęska wrześniowa. Na całe lata. A może i na zawsze...."
Jak można tego Krzysztonia wydawać ???

Sunday 20 March 2016

Katarzyna GROCHOLA - "Zielone drzwi"

Katarzyna GROCHOLA - "Zielone drzwi"

Grochola (ur. 1957), inteligentka dostała ode mnie różne oceny, które przypominam w porządku chronologicznym: "Przegryźć dżdżownicę" (1997) - gwiazdek 3; "Upoważnienie do szczęścia" (2003) - gw. 7; "Trzepot skrzydeł" (2008) -6; "Houston, mamy problem" (2012) - 10. Ta omawiana jest z 2010, to winna zasłużyć na 8 – 10.
Ale pojawia się problem, bo to jest podobno autobiografia, w dodatku atrakcyjnej „małolaty”, bo młodszej ode mnie o - drobiazg! - czternaście lat, przeto z każdym słowem trzeba uważać, by granic dobrego smaku nie przekroczyć.
Tak czy siak lubić ją trzeba, bo wprowadza czytelnika w dobry nastrój od samego początku, choćby taką uwagą na temat zabaw dziecięcych (s, 15):
„...grałyśmy w gumę i na dwie skakanki, co można dzisiaj zobaczyć wyłącznie w amerykańskich filmach, których akcja dzieje się w dzielnicach murzyńskich...”
Inteligentna od dziecka była, toteż po przeczytaniu van de Velde „Małżeństwo doskonałe” konstatowała (s. 36):
„..Seks - rozumiałam, miłość - rozumiałam, ale co ma seks do dzieci - nie mogłam tego ani w ząb pojąć bardzo, bardzo długo..”
Wspomnienia ze szkoły bawią i uświadamiają, że chodziliśmy do szkół w drastycznie różnych epokach. Niby tylko 14 lat różnicy, a Grochola wypisuje historie dla mnie niepojęte. Trudno się dziwić, bo ja w epoce stalinizmu skończyłem podstawówkę, a pod koniec tegoż roku mieliśmy Polski Październik z Gomułką i odwilż, a Grochola rok później się dopiero urodziła. Ja w czasie „wczesnego” Gomułki dostałem się na studia, które skończyłem w pamiętnym marcu 1968, i to był koniec mojej szumnej młodości, a Grochola dopiero za Gierka poszła do liceum.
Analiza porównawcza naszych szkolnych wspomnień, a w tym zachowań nauczycieli, byłaby ciekawym dokumentem przemian w PRL-u i ewolucji ludzkiej mentalności..
Wspomnienia matury Grocholi nie komentuję, bo wydaje się niemożliwe by wymagania tak dalece się obniżyły. Chyba to żart. Od strony 137 zaczyna życie dorosłe, równie ciekawe co młodość.
Ironiczne i zabawne gawędzenie sprzyja szybkiemu czytaniu i ponownie stwierdzam, że ten rodzaj humoru przypomina mnie najlepsze książki mojej ulubionej Joanny Chmielewskiej.
Nie ma sensu dalsza analiza, skoro podsumowanie walorów książki samo się narzuca: inteligentna autorka, dobre pióro, umiejętność krytyki innych, a przede wszystkim śmiania się z samej siebie, no i wątki autobiograficzne podane z taktem i życzliwością w stosunku do innych.
Nobla za nią nie dostanie, a mimo to na 9 gwiazdek zasługuje. Nie 10, bo ja z innej epoki, a więc czasem mam inne poczucie humoru.

Saturday 19 March 2016

Norman MAILER - "Nadzy i martwi"

Norman MAILER - "Nadzy i martwi"

Coraz częściej się dziwię, a to oznaka starości, może ściślej - nieprzyswajalności bieżących gustów. Bo za mojej młodości z omawianym bestsellerem konkurowało tylko "Stąd do wieczności" Jamesa Jonesa. "Nadzy i martwi" (1948, wyd. polskie 1957) wydawały mnie się superbestsellerem wszech czasów, a tymczasem widzę na LC zaledwie 4 opinie (38 ocen), choć ilość gwiazdek przyzwoita (7,61).
Muszę teraz Państwu się przyznać, że zawalony ostatnio książkami i przywalony ciężarem lat, mimo, że mam książkę w ręku, nie czytam jej, lecz pobieżnie kartkuję, a niniejsze słowa to przede wszystkim wspomnienie z młodości.
Dla mnie, Mailer to typowy autor jednej dobrej książki, choć przyznaję, że po recenzji "Twardziele nie tańczą" (koszmar, pała!!), zwrócono moją uwagę na podobno niezłą "Pieśń kata" (na LC: 5 opinii, ocena 6,85), opartą na prawdziwym zdarzeniu. Nie wiem, do dzisiaj nie czytałem.
Ta jest antymilitarystyczną opowieścią o maniakalnym generale i plutonie żołnierzy, opowieść pełna tragizmu i absurdu. Gorąco polecam
A tylko 8 gwiazdek, bo uwzględniam poprawkę na czas mojej lektury.

Friday 18 March 2016

Stefan KORBOŃSKI - "W imieniu Rzeczypospolitej...."

Stefan KORBOŃSKI - "W imieniu Rzeczypospolitej..."

UWAGA! WYBITNA POZYCJA!
Wielki działacz ruchu ludowego Stefan Korboński (1901 -1989) działał jednocześnie w ZWZ AK i podziemnym Stronnictwie Ludowym. Wraz z żoną, Zofią, kierował radiostacją, która z terenu okupowanego kraju codziennie przekazywała do Londynu bieżące informacje. Pełnił przeróżne funkcje, a praktycznie do 1947 roku był pierwszym po Mikołajczyku w PSL. Zagrożony ponownym aresztowaniem uciekł z żoną z Polski, dziesięć dni po Mikołajczyku.
W tej książce, wydanej już w 1954 roku, przedstawia dokładną relację z wydarzeń w Polsce w latach 1939 – 1947. Imponuje kompetencją, wiedzą i spokojem, czyta się świetnie, lecz , ja - stary naczytałem się tyle literatury wojennej, że Korbońskiego głęboko przeżywałem dopiero od strony 353 tj rozdziału XXI pt "Początki okupacji sowieckiej". Dlatego proponuję Państwu zacząć od tej strony, dojechać do końca, czyli ucieczki na Zachód, i dopiero wtedy zacząć studiować tekst od początku. Ręczę, że te końcowe strony (353 - 421), które się czyta jak najciekawszą powieść sensacyjną, zachęcą Państwa do spokojnego poznania całości.
Dodatkową przyjemność daje wyczuwalny fakt, że autor ma klasę tj wykształcenie i kulturę.

Sławomir MROŻEK - "Baltazar. Biografia"

Sławomir MROŻEK - "Baltazar. Autobiografia"

Również aktorowi Andrzejowi Zaorskiemu zalecono podobną kurację po udarze mózgu, co doprowadziło do zabawnej autobiograficznej książeczki pt. "Ręka, noga, mózg na ścianie: orzeł, reszka".
Jeszcze przed lekturą książki przeczytałem wiele recenzji tak profesjonalistów, jak i amatorów. Większość z nich kryguje się, zasłaniając chorobą pisarza i unika jasnej odpowiedzi czy książka jest dobra czy zła. No i obowiązkowo przywołuje biblijne słowa "mane, tekel, fares", aby wytłumaczyć pomysł Mrożka z Baltazarem, ale niezbyt przekonująco to wychodzi.
A ja powiem tak: z udarem - przykra sprawa, z rehabilitacją - znojna, stron podobno zapisał sporo, tylko czy musiał je publikować? Albo swoją pamięcią posłużyć się bardziej selektywnie. Np przypomnieć sobie dzieciństwo i młodość do matury, potem całkowita amnezja i już Mrożek jest wziętym literatem walczącym z komuną. Bo amnezja cząstkowa jest żałosna i żenująca.
Piszę te słowa 18.03.2016 r., kiedy internet rechocze z niejakiego Zelnika, aktora, co faraona grał, a oprócz tego był zarejestrowanym konfidentem bezpieki. I ten Zelnik, bez żadnej żenady, udziela wywiadów twierdząc, że kapowanie wyleciało mu z głowy. W ogóle tego nie pamiętał.
Jestem o dwa lata starszy od Zelnika, z funkcjonariuszami bezpieki rozmawiałem dwa razy w życiu, i do dzisiaj obie rozmowy szczegółowo pamiętam. Ale jest ciekawiej, Zelnik twierdzi, ze tamten Zelnik to nie on, bo on się zmienił i stał się innym Zelnikiem. I mam, mam, mam!!! Zelnik naczytał się Mrożka!!!
Bo przecież to jest pomysł Mrożka. Zamiast Mrożka jest teraz tytułowy Baltazar. Najwyższej klasy krytyk literacki Antoni Libera w „Słowie wstępnym” pisze (s. 7):
„...Jego miejsce zajmuje teraz ktoś inny - osobowość o innych właściwościach, i to do tego stopnia, że domaga się innego nazwiska. Będzie nim tytułowy Baltazar..”
Nie mogę wykorzystywać słów Libery, bez uczciwego zaznaczenia jego przesłania i w tym celu przepisuję zakończenie „Słowa wstępnego” (s. 8):
„Baltazar vel Sławomir Mrożek dokonuje w tej książce bilansu swego życia („liczy”) i ocenia samego siebie („waży”). Ponieważ zaś nie posiada żadnego królestwa i nie ma czego dzielić, dzieli się tym, co ma czyli swoją mądrością. A mądrość ta powiada: to, co nas scala, to pamięć i mowa. Oto jedyne królestwo człowieka”
Piękna laurka, która mobilizuje mnie do przedstawienia mojego stosunku do Mrożka. Był idolem mojej młodości, i jako rysownik, i jako pisarz, a na starość dalej go lubię, cenię i z wielką przyjemnością czytam po raz n-ty jego utwory. Wyprzedzając narzucające się pytanie oświadczam, że nie mam żadnych zastrzeżeń ani nie propaguję negatywnej oceny jego postępowania w 1953 roku, bo znam te czasy z autopsji, mam natomiast pretensje o to, że struga z siebie, ale i ze mnie wariata i to straszne zdarzenie pomija. Mało tego, wyczuwam z lektury, że go to uwiera. Nieprzyjemne wrażenie potęguje takim sformułowaniem (s.18)
„...wnet nauczyłem się mieć podwójną moralność: uległą wobec państwa, skądinąd znienawidzonego, oraz prywatną...”
To straszne zdanie. Czy to znaczy, że swojego guru, przywódcę grupy - Włodka, (s. 143) „komunistę - entuzjastę”, aktywnego współpracownika UB i jego żonę - Szymborską, oszukiwał ? A jak z Janem Błońskim, czy się zmówili czy jeden drugiego oszukiwał, skoro obaj podpisali haniebny list ? Czy nie prościej przyznać się do chwilowej fascynacji komunizmem ?
Gorzej, że i dalej podtrzymuje uparcie wizerunek dwulicowca od dziecka. Na stronie 127 wspomina wypracowanie z egzaminu wstępnego na architekturę, w którym prezentował Polskę z „pochlebnej strony”:
„..Napisałem tę rzecz z pełnym cynizmem”.

Czas już ujawnić sławną Rezolucję 53, podkreślając, że sam Bierut przestraszył się echa wydanych wyroków śmierci i wszystkich skazanych ułaskawił. Oto tekst rezolucji: 
"W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. 

My zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny (wytłuszczenie - S. K.), którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali - za amerykańskie pieniądze - szpiegostwo i dywersję. 
Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.
Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej."
Rezolucja pisarzy epoki stalinizmu została podpisana po zakończeniu procesu krakowskich księży, w okresie gdy trzech skazanych oczekiwało na wykonanie wyroków śmierci. Rezolucja literatów miała stwarzać pozór społecznego poparcia dla rozprawy z Kościołem, a w rezultacie legitymizować wydane w stalinowskim procesie pokazowym wyroki śmierci. Rezolucja stanowiła element propagandowej nagonki na Kościół katolicki i dawała stalinowskim władzom PRL pretekst do dalszego zaostrzenia represji wobec ludzi wierzących.
Rezolucję podpisały 53 osoby w tym Mrożek, Błoński, Włodek i Szymborska.
Sygnatariusz Mrożek zapomniał, lecz ludzie nie zapomnieli. Przykro natomiast było mnie, że jego pogrzeb zakłócono przypomnieniem tego incydentu. Może jednak lepiej by było być szczerym.
Co do książki, to jestem bardzo zawiedziony. Wielkiego pisarstwa nie widzę, a nie podoba mnie się stwierdzenie (s 29):
„Polska jest ograniczona bez względu na ustrój”
Nie podoba mnie się też oskarżanie Herdegena bez uzasadnienia, zakończone paskudnym: „wiem, ale nie powiem” (s. 142):





Thursday 17 March 2016

Jan Tomasz GROSS - "Złote żniwa"

Jan Tomasz GROSS - "Złote żniwa"
współpraca: Irena GRUDZIŃSKA – GROSS
Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady Żydów

RECENZJI NIE BĘDZIE, BO STAN GŁÓW POLAKÓW NIE POZWALA NA ŻADNĄ RACJONALNĄ WYMIANĘ POGLĄDÓW.
Już ocena siedmiu wybitnych książek prof. Grossa na LC jest wystarczająco wymowna: żadna nie przekroczyła 6,75, a ta tytułowa ma 5,78. Delikatnie to ujmując emocje wzięły górę nad rozumem. Słuszność moich rozważań potwierdza niemożliwa do podważenia marka wydawcy - ZNAK !!!! Chyba, że ktoś w swoim zacietrzewieniu opluje i to zasłużone KATOLICKIE wydawnictwo.

Ironia losu! Akurat dzisiaj, 17.03.2016 r., prezydent Duda, mąż Żydówki Kornhauser zapewnia, że my – Polacy w czasie II w. św. zachowaliśmy się godnie ratując życie wielu Żydom. Mówi to otwierając Muzeum im Ulmów. Czy prezydent Duda mówi to również w imieniu Włodzimierza Lesia, posterunkowego polskiej granatowej policji w Łańcucie, który złożył donos do Gestapo^ Złożył donos bo okradzeni, obrabowani przez niego Żydzi nadal domagali się zwrotu swojej własności . Szkoda, że nazwisko polskiego obywatela, donosiciela Lesia nie padło dziś z mównicy. Sądzę, że taka taktyka, taktyka zatajania niewygodnych faktów, może być skuteczna tylko lokalnie i akceptowana przez obłudnych i zakłamanych.
Prezydent Duda podkreśla ilość drzewek sprawiedliwych, ale nie wspomina znanej maksymy:
"Chwalebne jest poświęcenie 100 Polaków w ratowaniu jednego Żyda, lecz ich chwale szkodzi fakt zadenuncjowania 100 Żydów przez jednego szmalcownika"

Trwa bezprecedensowa nagonka na Grossów i nic nie jest w stanie tego zmienić. Wystarczy, jak płachta na byka, hasło "Jedwabne" i totalne natarcie rusza. W tyn samym czasie wychwala się i nagradza autora "Skrwawionych Ziem",który się nazywa Tymothy Snyder. W Wikipedii czytam:
"Prezydent RP Bronisław Komorowski w uznaniu szczególnych zasług w pracy naukowo-badawczej oraz za popularyzowanie wiedzy o historii Polski nadał Tymothy Snyderowi Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP.."

Czytałem Snydera "Bloodlands" w oryginale, proszę wiec wybaczyć amatorskie tłumaczenie, a muszę ten fragment zamieścić, bo tak adorowany Snyder wypisuje rzeczy gorsze niż Gross:
„Żydzi, którzy próbowali powrócić do domu byli często witani z nieufnością i agresją. Możliwe, ze niektórzy Polacy obawiali się także, że Żydzi mogliby się upomnieć o swoje mienie stracone w czasie wojny, gdyż Polacy, tym czy innym sposobem, posiadali mienie skradzione Żydom /często z ich własnych domów, które zostały zrujnowane/. Toteż Żydzi byli często przesiedlani do uprzednio niemieckiego Śląska, do„odzyskanych ziem” zabranych Niemcom, gdzie takie zdarzenia nie mogłyby nawet zaistnieć. Nawet w takiej sytuacji, tu podobnie jak gdziekolwiek indziej w powojennej Polsce, Żydzi byli bici i mordowani i zastraszani do tego stopnia, że większość pozostałych przy życiu zdecydowała się Polskę opuścić... /Pierwszym etapem drogi/ ....były Niemcy, z ich opustoszałymi obozami... Ochotniczy ruch Żydów ocalałych z Holocaustu do Niemiec był... melancholijną ironią losu.... Tak, to było bardzo niebezpieczne być Żydem w powojennej Polsce”..

Teraz już jest jasne, że przy obecnych nastrojach w polskim społeczeństwie, pisanie czegokolwiek dostępnego szerokiej publiczności, jest bezsensowne i może jedynie wywołać agresję ze strony chowających głowę w piasek i odrzucających udokumentowaną prawdę.
Całkowicie bez znaczenia jest faktografia tej książki, bo nie chodzi o szczegóły, a o paskudny polski antysemityzm. Polacy nie chcą pamiętać, że największym rycerzem walczącym z polskim antysemityzmem był Karol Wojtyła.

A książki Grossa mają ode mnie 10 gwiazdek, bo zakłócają dobre samopoczucie polskich antysemitów.
'

Ola WATOWA - "Wszystko, co naważniejsze....."

Ola WATOWA - "Wszystko co najważniejsze...."

Z informacji autorki, na pierwszej stronie:
"Książka niniejsza ukazała się po raz pierwszy nakładem PULS Publications (Londyn 1984), opatrzona podtytułem - 'Rozmowy z Jackiem Trznadlem'... ...Obecnie jednak zażądał on zmian w tekście.. ,,,nie mogłam się zgodzić... ...zwróciłam się do Jana Zielińskiego o przekształcenie książki z dialogu w monolog..."
Nie znam przedmiotu sporu, ale i bez tego mam problemy w przyswajaniu książki. Abstrahując od wartości twórczości Aleksandra Wata, obserwuję zmienność mody na niego. W moim długim życiu przeplata się odsądzanie go od czci i wiary za żydokomunę i witanie z kwiatami Armii Czerwonej w 1939 roku., po bezkrytyczną apologetykę jego twórczości. Równocześnie denerwuje mnie chucpa wypowiedzi Oli Watowej o wielu ludziach i jednostronność ocen. Szczęśliwie autorka czasem zapędza się budząc powszechną wesołość. Bo jak się nie śmiać z oceny przyjęcia w sowieckiej ambasadzie, w którym Watowie uczestniczą; Aleksander jako naczelny organu Komunistycznej Partii Polski - „Miesięcznika Literackiego” a Ola jako redakcyjna sekretarka (s. 15)
„....Po pokazie filmu szło się do jadalni gdzie jeden specjalny stół przeznaczony był na kawior. W dużych kryształowych misach lśnił kawior czarny, czerwony i jeszcze jakieś inne odmiany. No i szampan do tego. W tym samym czasie obywatele sowieccy w kilometrowych kolejkach czekali na kawałek chleba....”
Ile trzeba mieć buty w sobie by przeredagowując tekst w 1990 roku nie zauważyć śmieszności populistycznej retoryki w stylu tow. Wiesława, zachwalającego do ostatnich swoich dni salceson.
Nie miejsce tu na szczegóły biograficzne podaję więc tylko najważniejsze.
Paulina Lew, znana przede wszystkim jako Ola Watowa (1903 -1991) wzięła ślub z Aleksandrem Watem (wł. Chwatem, 1990 -1967) w 1927 w warszawskiej synagodze; w 1931 przyszedł na świat Andrzej. W 1939 uciekli do Lwowa, gdzie Wat, adorujący kacapów, podjął pracę w „Czerwonym Sztandarze”. Po 4 miesiącach został aresztowany przez NKWD, posiedział parę lat w różnych więzieniach, aż w końcu połączył się z Olą i synem Andrzejem w Kazachstanie, do którego oni trafili krótko po aresztowaniu poety. Przeżyli swoje i w 1946, przy wydatnej pomocy Ważyka wrócili do Polski, w której na Wata czekały wysokie stanowiska w stalinowskim PRL-u . Ale powrót to kwiecień 1946, a w książce strona 130 z 179.
Fajnie to się czyta i łatwo jest ulec elokwencji pięknej Oli, przyjmując jej punkt widzenia. Aby nie ulec jej chucpie, muszę pewne fakty zweryfikować, choćby dlatego, że dotyczą "złych" Polaków. Nim wrócę do okresu międzywojennego, przyjrzyjmy się dyskryminowaniu jej przez Polaków w czasie zsyłki do Kazachstanu, jak i potem, na miejscu. A czego się spodziewała? Do W-wy wrócimy, ale tu we Lwowie Wat ostentacyjnie adorował bolszewików i podjął pracę w ich „Czerwoym Sztandarze”. Z „Wikipedii”:
„Czerwony Sztandar - Gazeta Codzienna Zarządu Politycznego Frontu Ukraińskiego - gazeta wydawana w języku polskim we Lwowie po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku przez okupacyjne władze sowieckie..:.”
To, że mimo nagonki na KPP od 28.11.1937, rozwiązania jej decyzją Kominternu z 16.08.1938, jak i w następstwie - zbrodniczej „czystki”, Aleksander Wat, b. naczelny redaktor organu prasowego KPP optymistycznie zakładał swoją karierę w bolszewickich strukturach, to jego błąd, jego zmartwienie. Wyboru zresztą nie miał, bo z Warszawy i tak musiał uciekać, już przed pierwszym wrześniem, bo był na liście kandydatów z „żydokomuny” wytypowanych do pobytu w Berezie Kartuskiej.
Ola Watowa oburza się na polski antysemityzm, sama opisując parę stron wcześniej swoje agenturalne zachowania na rzecz ZSRR, a przeciw Polsce. Nawet cytowany wyżej fragment to potwierdza: Państwo Watowie nurzają się w sowieckim kawiorze i szampanie w Ambasadzie Sowieckiej, a biedne polskie dzieci często głodują.. (ha,ha)
Miałem wrócić do przedwojennej Warszawy, w której Oli dobrze się żyło, lecz poczułem niesmak i tylko przypomnę, że i w powojennej, wbrew temu co głosi, nie powinna narzekać. Przypomnijmy za Wikipedią:
„W latach 1946 – 48 pracował jako redaktor naczelny Państwowego Instytutu Wydawniczego (PIW), od grudnia 1947 zasiadał w zarządzie polskiego PEN Clubu....|”
O jego emigracji i samobójstwie innym razem, bo teraz trza podsumować książkę.
Ola Watowa mówi dużo i bez żadnych hamulców, bo tylko ona ma rację, tylko ona nadaje nominacje na dobrych i złych, na porządnych i łajdaków, nie dopuszczając żadnej innej oceny, ani możliwości obrony. Jej prawo, a moje - to powiedzieć, że jest wredna. Nie zmienia to faktu, że książka jest dobrze napisana i niewątpliwie jest jakimś dokumentem, w którym pojawia się wiele ciekawych postaci.

Tuesday 15 March 2016

Gustaw HERLING - GRUDZIŃSKI - "Podzwonne dla dzwonnika"

Gustaw HERLING – GRUDZIŃSKI - "Podzwonne dla dzwonnika"

Ostatnie opowiadanie Herlinga – Grudzińskiego (1919 -2000) recenzuję jako zaledwie drugie po "Skrzydłach ołtarza" i podziwiam własną determinację, bo większość jego dzieł czytałem, a jednak recenzować się nie odważyłem. Gdybym go w ogóle nie rozumiał, to miałbym łatwiej, ale mnie się wydaje, że w jakimś stopniu go rozumiem, a może bardziej - wyczuwam, przyswajam, tylko, że nie potrafię wszystkich aspektów wyrazić. Znowu popełniłem ten sam błąd, co przy "Skrzydłach ołtarza", który doprowadził do sformułowania ostrzeżenia, które z tamtej recenzji kopiuję:
„Teraz poważne OSTRZEŻENIE!!!. Kochani, nie czytajcie, broń Boże, posłowia Boleckiego ani żadnej inszej recenzji, przed lekturą książki. Ja, niestety, to zrobiłem i wpadłem w panikę, bo wszystkie opracowania są nie tylko przeintelektualizowane, ale dopatrują się analogii, metafor, paralel, wieloznaczności i in., których ja w ogóle nie dostrzegam. I dobrze. Bo wystarczy otworzyć serce, a tekst Herlinga sam się obroni. Po przeczytaniu książki, zajrzyjcie do tych profesjonalnych opracowań, a ręczę, że wywołają uśmiech na Waszym obliczu, podobny do mojego z czasów liceum, gdy moja polonistka uświadamiała mnie, co autor chciał w danym utworze powiedzieć....”
Wspomniany w ostrzeżeniu „Bolecki” to prof. dr hab.Włodzimierz Bolecki (ur. 1952), m. in. współtwórca rozmów z Herlingiem pt "Rozmowy w Dragonei" oraz "Rozmowy w Neapolu.". Jego wyśmienita i wyczerpująca recenzja tego opowiadania dostępna jest, oczywiście po zakończeniu lektury, na:
http://culture.pl/pl/artykul/az-do-konca-swiata-o-podzwonnym-dla-dzwonnika-gustawa-herlinga-grudzinskiego
Lektura Boleckiego jest wskazana, bo samemu trudno zrozumieć niektóre, umyślne niekonsekwencje. W bezpośrednim odbiorze chwytamy historię żydowskiego dziecka uratowanego z płonącego domu i wychowanego przez franciszkanów. Jako dorosły człowiek, upośledzony fizycznie i psychicznie jest dzwonnikiem w klasztorze często odwiedzanym przez Herlinga. Teraz, ten symbol cierpienia chce prawdę przekazać światu... A może to autor chce ją przekazać ?
Dla tych z Państwa, którzy nie zechcą pofatygować się i wejść na polecaną stronę, cytuję jedno reasumujące zdanie z recenzji Boleckiego:
"Historia niedorozwiniętego żydowskiego dziecka ocalonego z Holocaustu przemienia się w zakończeniu utworu w opowieść o franciszkaninie, który odzyskał mowę, świadomość, wiarę - a na koniec zbuntował się przeciw Bogu i ludziom".

Jerzy ANDRZEJEWSKI - "Gra z cieniem"

Jerzy ANDRZEJEWSKI - "Gra z cieniem"

PAŁA. BO NAZWISKO ZOBOWIĄZUJE
Kontynuacja "Z dnia na dzień" obejmuje okres od 19.12.1979 do 2.12.1981 roku, wydane pośmiertnie w 1987.
Powiem szczerze: nie spodziewam się rewelacji, bo czytywałem systematycznie "Z dnia na dzień" w "Literaturze" w latach siedemdziesiątych, początkowo systematycznie i z zapałem, a z czasem sporadycznie i bez zapału, bo nierówny poziom odcinków zniechęcał i sprawiał wrażenie, że powszechnie znane problemy alkoholowe Andrzejewskiego się pogłębiły. Zresztą to postać bardzo kontrowersyjna, a to nie jest najlepsze miejsce, by wyciągać sensacje z jego życia.
Czytam ten dziennik, pisany by zaciekawić czytelnika, wiec staram się nim być i wyławiam interesujące zdania. Zapis 27.01.1980 zaczyna definicją (s. 25):
"Pokusa jest o pragnienie, któremu nie udzielamy pełnego przyzwolenia.."
Może być. Pod datą 2 marca ze zdziwieniem zauważam jedno jedyne zdanie:
"Dzisiaj nad ranem umarł Jarosław Iwaszkiewicz".
Koniec, Kropka. Dziwne, bo niedawno, w 1978 roku, w "Literaturze", Andrzejewski opublikował wspomnienie o Baczyńskim, za które podziękował mu Iwaszkiewicz słowami:
"Wzruszyło mnie to, co napisałeś o Krzysztofie..."
Jak wiemy, rywalizowali oni o względy młodego Baczyńskiego w 1941 roku, a Andrzejewski trzymał zdjęcie młodego poety przez wiele lat po jego tragicznej, przypadkowej śmierci na regale z książkami.
Mnie – staremu brakuje czasu na wszystko, i im jestem starszy ta dolegliwość się nasila. Profesjonalista 70 – letni Andrzejewski ładnie to ujmuje (s. 43):
"...Czasy dawniejszymi, gdy jeszcze nie miałem świadomości, iż czas przyszły może posiadać charakter tak niepokojąco przyspieszony..."
Trafne spostrzeżenie o polskim rynku czytelniczym (s. 78):
„....u nas większość cennych wartości literatury współczesnej.. ..ulega zapomnieniu, po prostu znika, ulatnia się ze zbiorowej świadomości, idziemy naprzód, lecz poza nami coraz puściej i przestronniej, W tym kraju pisze się dla chwilowej wrzawy i szybkiego zapomnienia...”
Na starość staram się być wyrozumiały i tłumaczyć, przeto czytam tego byłego endeka z „Po prostu”, tego Alfę z Miłosza „Zniewolonego umysłu”, tego pedała i alkoholika i staram się zachować spokój. A on ględzi o samym sobie, wypisuje dyrdymały i banialuki, trzy razy sprawdzam datę dziennika, ludzie!!! to niemożliwe!!! SIERPIEŃ 1980, a on b e z c z e l n i e udaje, że nic się nie dzieje. W końcu p i e r w s z ą wzmiankę znajduję pod datą 27 SIERPNIA!!!!!! (s. 104):

„Zmiany? Właśnie nie co innego. Zmiany. Wszechstronne i wiele znaczące. Wszerz i w głąb. Od paru bez mała tygodni kraj jest nim wypełniony, w niektórych okolicznościach i sytuacjach wstrząsany, drży od nich niespokojnie i niecierpliwie, a może w stopniu jeszcze większym drży od potrzeby pomnożenia ich, a przede wszystkim utrwalenia......”
I dalej wodę leje. No comments. No cóż. Ośmieszony i opluty przez Miłosza, nie miał obiekcji w korzystaniu z zaproszenia i bez żadnej żenady byczył się w rezydencji Miłosza w Hameryce. Co go Polska ma obchodzić, gdy jest się przyzwyczajonym do korzystania z Ośrodków Pracy Twórczej, jak w Oborach, z których właśnie wrócił, co znacznie poprawia kondycję finansową twórcy.
Mamy jakiegoś pecha, bo prawie każde wydanie jakichkolwiek dzienników, kronik, wspomnień etc polskich luminarzy literatury przynosi niesmak i żenadę. Jak ktoś ma kłopoty z pamięcią, niech zajrzy choćby do Iwaszkiewicza wspominającego pobyt z Miłoszem w celi Konrada w Wilnie.

Im dalej, tym gorzej. Nie polecam.

Monday 14 March 2016

Borys PILNIAK - "Maszyny i wilki"

Borys PILNIAK - "Maszyny i wilki"

UWAGA! KONIEC RECENZJI WESELSZY!
Sedno książki oddaje jedno zdanie z Wikipedii:
"..Pilniak silnie kontrastuje ze sobą dawną Rosję, opartą na prymitywnej gospodarce rolniczej, pełną tradycyjnych zabobonów oraz przemocy we wzajemnych relacjach, oraz nową Rosję - zmechanizowaną, opartą na nowoczesnym przemyśle, porzucającą tradycyjną moralność (w tym chrześcijaństwo). Kontrast ten podkreśla tytuł -"Maszyny i wilki" podkreśla opozycję między nowymi wartościami i stosunkami społecznymi wnoszonymi przez mechanizację produkcji a 'wilkami'- przedstawicielami dawnej mentalności, zwłaszcza wiejskiej. .."

Borys Andriejewicz Pilniak (1894 – 1938), prawdziwe nazwisko Vogau, zmienione nazwisko w 1915 wskutek nastrojów antyniemieckich w Rosji, zginął w ramach czystki 1937 roku. Omawianą książkę opublikował w 1925.
Inteligent Pilniak podziwiał fenomen rewolucji. Jak pisze tłumaczka Janina Dziarnowska w "Posłowie", (s. 341):
"....Pragnienie zrozumienia istoty rewolucji rosyjskiej skłaniało go do wędrówek po kraju; przeżywał zachwyt i olśnienie wielkimi budowami socjalizmu, przerażała go nieznana mu dotąd głębia ciemnoty ludu wiejskiego...."
Pilniak niejako "na bieżąco" próbował uporać się z fenomenem, którego opisem i wyjaśnieniem zajmują się najtęższe głowy już 99 lat ze skutkiem, według mnie nader miernym. Ujmuję ten fenomen pytaniem: jak się udało ideologom rewolucji proletariackiej, notabene praktycznie samym niemieckim Żydom, przenieść rewolucję z uprzemysłowionych Niemiec do feudalnej Rosji, rewolucję p r o l e t a r i a c k ą do kraju bez fabryk, i co za tym idzie - b e z p r o l e t a r i a t u ?
Inteligent Pilniak jest entuzjastą rewolucji, przyjdzie czas, że gorzko za to zapłaci. Na razie, w 1924. pisze omawianą książkę, którą tłumaczka obdarza uwagą (s. 342):
„......W 'Maszynach i wilkach'... ...mamy po raz pierwszy postacie inżynierów i pracowników naukowych, wierzących w m a s z y n ę, która stworzy nową Rosję; wierzących, że 'miasto' przyniesie chłopu - przyszłemu robotnikowi - i lepsze życie, i oświatę....”

No cóż. Podobno „wiara czyni cuda”. Zresztą 'cudu” trwającego ponad 70 lat do dzisiaj większość nie rozumie, mimo dogłębnych tłumaczeń największego krytyka ideologii, Kołakowskiego, który sam też przeszedł przez fazę entuzjazmu w „stajni” Adama Schaffa. (1913 – 2006).
Forma utrudnia czytanie, bo w nieuporządkowanych szkicach, raportach, uwagach, przypowieściach, wspomnieniach, reportażach, no i wszechobecnych szerokich przypisach, mamy wiele powtórzeń i po prostu wiele bałaganu oraz skakania z tematu na temat, lecz opis ogromu ciemnoty wynagradza czytelnikowi poniesiony trud
Reasumując: bardzo ciekawy materiał poznawczy przyprawiający czytelnika o migrenę i globusa, ale oderwać się od niego trudno. Książka zasługuje na szeroką popularyzację, bo uświadamia ogrom ciemnoty w tej części świata.

Przeczytałem, co napisałem i bardzo niezadowolony jestem, bo wyszło sztywno i nudno; a że nie chce mnie się przeredagowywać całości, to ino na koniec spróbuję Państwa rozbawić i do lektury zachęcić A wystarczy choćby, bez żadnego zbędnego komentarza, fragment ze strony 19:
„...prawo jak dyszel - w którą stronę go zwrócisz, tam pojedziesz. A na użytek domowy: kochaj żonę jak duszę, ale trząś ją jak gruszę; - wpuść babę do raju, to i krowę ze sobą przyprowadzi, kura nie ptak, baba nie ludzie, baba z wozu, koniom lżej, pies jest mądrzejszy od baby, bo na pana nie szczeka.....”
Znalazłem też praktyczną radę (s. 96):
„Gdy monopolki i wina brak -
Pij politurę, bracie mój - tak!”
No i zakończmy „oświadczeniem”, które jest wielokrotnie powtarzane jako motto (m. in. s. 27):

"KOMÓRKA RPK przy Komunie we wsi Raczysłowo "ROLNIK"
OŚWIADCZENIE
Towarzysze z komitetu powiatowego. My jako komuniści, którzy w okresie przedrewolucyjnym ożeniliśmy się z przedstawicielkami kontrrewolucji Awdotią Siemonowna Merinową z dziećmi i Arina Iwanowną Merinową z dziećmi, jako że teraz my bracia jeden jest Przewodniczącym a drugi Sekretarzem komuny "ROLNIK". Prosimy o anulowanie naszych żon Awdotii Siemonowny i Ariny Iwanowny, z dziećmi. Jako zrodzonymi w okresie przedrewolucyjnym.
Członkowie Partii RPK
Przewodniczący lipat merinow
Sekretarz login merinow
tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku".

Dobrej zabawy!!

Sunday 13 March 2016

Pio BAROJA - "Paradox królem"

Pio BAROJA - "Paradox królem"

Pisałem już o "niespodziankach: jakie przygotowywał "Czytelnik" w ramach serii "Nike". Ta książka Baroja, napisana w 1901 roku, została zaszczycona polskim wydaniem w 1962.
Pio Baroja y Ness (1872 -1956) hiszpański lekarz, którego praca lekarza szybko znudziła i został "piewcą baskijskości", wydając m. in. 22 – tomowy cykl "Pamiętniki człowieka czynu 1913-1935", szczęśliwie nieprzetłumaczony na język polski. Na LC ma trzy książki, a obecnie omawiana doczekała się nawet opinii. Jednej. Również w internecie niewiele znalazłem poza powtarzającą się informacją, że krytyk z niego wszystkiego i satyryk.
Już przedmowa mnie zmęczyła, bo nie dość, że nudna, to wydrukowana malutka czcionką. Tak więc przystąpiłem do lektury książki nieznanego pisarza w nie najlepszym nastroju, tym bardziej, że liczącej około 500 stron.
Poświęciłem się i doszedłem do połowy przysypiając po drodze często i przechodząc dwa kryzysy: pierwszy przy studiowaniu listy wynalazków bohatera książki - Paradoxa, notabene podanych bez jakichkolwiek wyjaśnień (s. 119):
„1. Szkło plastyczne; 2. Koło ratunkowe oparte na działaniu substancji chemicznych; 3. Torpeda, którą można kierować z brzegu: 4. Chleb regenerujący (glicero-ferro-glutyninowy); 5. Pulsometr Paradox; 6. Odwadniacz (najlepszy składnik do konserwacji skór); 7. Skrzynia regulująca fermentację chleba; 8. Ręka - wiosło i noga – wiosło (aparaty do pływania); 9. Antyplombaginit (ścieracz uniwersalny); 10. Kontratrament (idem, id.); 11Smoczek drzewny (aparat do odżywiania drzew metoda zastrzyku ze stężonego guano); 12. Pułapka na myszy „Speculum”; 13. Oziębiacz Xodarap (przyrząd do ochładzania mieszkań w lecie); 14. Melin0 – piroxilo – paradoksyt (środek wybuchowy); 15. Fotografia galwano – plastyczna (przyrząd pozwalający uzyskać fotografię wypukłą); 16. Sidła do łapania langusty.”.
Posiadaczy specyficznego poczucia humoru, których ten bełkot nie odstręcza od zamiaru lektury, zapraszam na wywód filozoficzny, który spowodował mój drugi kryzys. Kończy się on uczonym stwierdzeniem. że... (s. 162)
„....Kant jest Kantem, a Schopenhauer jego prorokiem..”.
Przypominam: Schopenhauer (1788 -1860) był zafascynowany teorią poznania Kanta (1724 – 1804),
Zwrócono mnie uwagę, że stawiam bardzo dużo pał, więc poprawiam się dając 3 gwiazdki, niewiele ryzykując, bo skoro książka nie stała się bestsellerem przez 115 lat, to już chyba większej kariery nie zrobi.

Friday 11 March 2016

Teresa TORAŃSKA = "My"

Teresa TORAŃSKA - "My"

Recenzując "My" (1994) nie da się pominąć afery z Kaczyńskim o autoryzację. Aby nie zakłócał mego spokoju podaję namiary na list otwarty Torańskiej w tej sprawie:
http://natemat.pl/9779,teresa-toranska-do-prezesa-pis-panie-prezesie-kaczynski-mamy-problem

Torańską (1944 – 2013) recenzowałem dwa razy: "Są" (2007) - 10 gwiazdek oraz "Smoleńsk" (pośmiertnie) - 9 gwiazdek. Dzisiaj mamy pozycję o wiele wcześniejszą, bo z 1994, a w skład jej wchodzi 7 wywiadów z: Balcerowiczem, Bieleckim. Kaczyńskim, Kulerskm, Merkelem, Rulewskim i Szczepanikiem.
Warte podkreślenia są słowa, po ponad 20 latach od daty przeprowadzonego wywiadu, dalej aktualne. W wywiadzie z Balcerowiczem znajduję (s. 6):
„.....Polska nie odzyskałaby niepodległości po I wojnie światowej, gdyby nie wojna między trzema zaborcami i nie odzyskałaby jej w 1989 r., gdyby nie 'pieriestrojka' Gorbaczowa...”
Skoro już wolność przyszła, to czego teraz chciało społeczeństwo. I problem (s. 20):
„....bo co to jest społeczeństwo ? Społeczeństwo to zbiór grup o różnym poziomie wykształcenia i interesach, o różnych wyobrażeniach o tym, co dzieje się w kraju i co powinno się w nim dziać, przez co nie można rzeczy sprowadzać do jednoznacznego stwierdzenia: społeczeństwo chciało, czy nie chciało....”
Jakże aktualne jest to dzisiaj, po 22 latach, gdy trwa spór o TK.. W wywiadzie z Janem Krzysztofem Bieleckim, ten wspomina opinię wygłoszoną przez jego przyjaciela Janusza Lewandowskiego (s. 31):
„...Kiedy przestałem być premierem, oświadczył mi, że przeskoczyłem siebie dziesięć razy, co potwierdza wprawdzie twoją tezę, ale nie najlepiej świadczy o Polsce. Bo oznacza, że Polska jest krajem wielkich możliwości, ale i krajem bez konkurencji. Uczyć bowiem powinno się w szkole...”
Pozwolę sobie uzupełnić, że wielu, którzy coś umieją, do polityki nie dadzą się zagnać.. Wywiad z Bieleckim jest wyjątkowo odkrywczy, pokazuje różnicę między dyplomacją a wiadomościami przekazywanymi ludowi, ponadto obnaża odważnie całkowity brak profesjonalizmu wśród reprezentantów Polski..
Przestałem robić notatki i rozgorączkowany lekturą parłem do przodu, do ostatniej strony, a teraz mam tylko jedno Państwu do powiedzenia. Ze względu na obecną sytuację polityczną i wspomniany przeze mnie na początku tej recenzji list Torańskiej, pozostawiam wywiad z Jarosławem Kaczyńskim bez komentarza, ale z gorącym zaleceniem dla Państwa, by go przeczytać, natomiast z reszty wyróżniam wywiad właśnie z Bieleckim, do którego lektury i analizy powróciłem, bo to on decyduje o moich 10 gwiazdkach dla tej książki. Nic nie ujmując innym wywiadom on stanowi wielką, wszechstronną wartość. Ja tylko podkreślę, że jest też piękną laurką wykształconego profesjonalisty Bieleckiego dla naszego trybuna ludowego, Prezydenta RP Lecha Wałęsy, jak i zasłużonych dla Polski - Balcerowicza i Skubiszewskiego. Bielecki wypowiada też gorzką prawdę (s.87):
„Wolność dla nas przyszła, po prostu, za wcześnie. Nie byliśmy do niej przygotowani”.

Po Bieleckim mamy wspomniany, szokujący wywiad z Kaczyńskim, a umyślne zakończenie serii wywiadów rozmową z piosenkarzem lat mojej młodości Piotrem Szczepanikiem służy według mnie podkreśleniu ważności tych dwóch wywiadów z Bieleckim i z Kaczyńskim.
Gorąca lektura!!! Aby zachęcić WSZYSTKICH Państwa do tej pasjonującej lektury, unikałem prezentacji swoich własnych deklaracji politycznych.

John FOWLES - "Mantissa"

John FOWLES - "Mantissa"

Skoro krytyka światowa zgodnie uznała "Mantissę" (1982) za jedyny całkowicie nieudany utwór Fowlesa (1926 - 2005), to bez sensu byłoby tu omawiać jego twórczość.
W tym opowiadaniu autor doznaje amnezji, budzi się w szpitalnym łóżku i w schorowanej wyobraźni tworzy pornosa. Wyobraża sobie, że biala lekarka dr A. Delfie i czarna pielęgniarka perwersyjnie go masturbują. Rozbierają się do naga i usiłują w trójkę uprawiać seks. Aby ratować wątek autor kombinuje, że pani doktor jest ucieleśnieniem greckiej muzy poezji miłosnej Erato. Bardziej chodzi mu o wykorzystanie znaczenia "Erato" w łacinie tj pożądana, namiętna. Wszystko razem żenujące, a aby skończyć z tym przytaczam opinię z Wikipedii.:
Mimo atrakcjnego tematu książka jest nudna i otrzymała "generally negative reviews".
Wg ang. Wikipedii

The New York Times called it "a surprisingly tedious novel," asserting that it was little more than Fowles' response to critics that he felt misunderstood his work.[1] The Boston Globe named it "an idiotic story."[2] Time magazine, in a more positive review, asserted that the book consists of a sort of intellectual play between Fowles and the reader, or by Fowles at the expense of all reading.[3] The Pittsburgh Post-Gazette likewise identified the book as intellectually playful but found the dialogue tiresome.[4]
Oczywiście PAŁA!!

Thursday 10 March 2016

Marcello VENTURI - "Biała flaga nad Kefalinią"

Marcello VENTURI - "Biała flaga nad Kefalinią"

Gdy seria Nike zdobyła niezwykłą popularność, Wydawnictwo "Czytelnik" zaczęło oszukiwać czytelników i w ramach tej serii wypuszczać wszelkie barachło i chłam, wiedząc, że każdą książkę z tej serii ludzie kupią. I takim produktem z 1968 roku jest omawiana książka.
Natrudziłem się, by tego Marcella znaleźć i niewiele znalazłem. Marcello Venturi (1925 – 2008), przedstawiciel włoskiego neorealizmu, w 1946 - dostał nagrodę za krótką formę razem z Italo Calvino. Dorobek niewielki, w Wikipedii jest, ale tylko włosko- i francuskojęzycznej, dla mnie nieprzystępnych. Omawianą książkę opublikował w 1963.
W czasie II w. św. było tyle tragedii, że miejsce jest tylko dla lektur wyjątkowych, a ta wyróżnia się tylko tematem, który nie potrafi wywołać szerszego zainteresowania. Może to i nieładnie, ale żołnierze faszystowskiego państwa nie mogą liczyć na szeroką empatię, nawet wtedy, gdy na nią zasługują.
Każda śmierć jest straszna, szczególnie dla bliskich ofiary, ale to za mało by każdą historią się przejmować.
Nasycony kpiną wobec armii włoskiej nie potrafię docenić wartości tej książki.
Rzecz się dzieje na greckiej wyspie Kefalinii, wchodzącej w skład Wysp Jońskich, okupowanej przez faszystowskie Włochy. Żołnierze, jak to okupanci, korzystają ze wszystkich dobrodziejstw zniewolonej wyspy, a w tym z miejscowych kobiet, które regularnie gwałcą, mimo, że mają do dyspozycji burdel na kółkach. Jest to zresztą element, który zawsze mnie bawi, bo nie potrafię wyobrazić sobie Polskiego Wojska, obojętne w którym miejscu świata, z takim wyposażeniem.
Włosi zdradzają swoich towarzyszy idei i broni tzn Niemców i deklarują przejście na stronę aliantów. Deklarację podpisują 8.09.1943, czyli uciekają jak szczury z tonącego okrętu, w pół roku po przełomowym, dla historii II w. św., Stalingradzie.
Niemcy przybywają na Wyspę i zadekowanych tam Włochów w pień wyrzynają. Za dużo mamy polskich tragedii związanych z tym okresem, by przejąć się szczególnie tą tragedią.
Według mnie polskie wydanie zbędne czyli strzał kulą w płot. A rozbudowana treść trudna do obiektywnej oceny, gdy fundament wątpliwy moralnie.

Wednesday 9 March 2016

Stanisław LEM - "Lube czasy"

Stansław LEM - "Lube czasy"

Jeśli czytam z zaciekawieniem felietony z 1995 roku i lat wcześniejszych, to coś w nich jest. Szczęśliwie nie muszę sam się zmagać z ponad 50 felietonami, bo myśl moją wyraziła precyzyjnie na LC "skanka", której wypowiedź kopiuję w całości:
"Koncept i pointa, z którą trudno się nie zgodzić obserwując rzeczywistość. Świat ogarnia regres coraz większy, notujemy wtórny analfabetyzm mas, upadek zasad moralnych, więc nihilizm. W dobie wszechobecnej informatyki, technologii nie potrzebna jest już znajomość zaawansowanych technik. To, że należy przycisnąć odpowiedni guzik wie każdy lecz kto dziś wie na jakich zasadach działa kalkulator (ze smutkiem nad własną osobą stwierdzam, że nie ja)?. Ta wiedza nie jest potrzebna. Wartościowa twórczość jest przysypana chłamem, makulaturą. Gdzieś słyszałam, że nadciąga nowe średniowiecze. Jesteśmy bezsilni. Tego i nie tylko obawiał się Lem już dawno i jego prorocze wypowiedzi spełniają się dlatego uważam, że „Lube czasy” są tylko niemym krzykiem, którego zdegenerowany coraz bardziej świat nie usłyszy. Następuje „zbydlęcenie” ludzkości."
Lem - jeden z pięciu polskich najważniejszych dla mnie pisarzy (obok Parandowskiego i "trójcy"
WGS - Witkacy, Gombrowicz, Schulz) był wyjątkowo spostrzegawczy, co jest szczególnie istotne przy pisaniu aktualnych felietonów. Do tego miał dar zwięzłego wyrażania myśli. To on powiedział, że dzięki internetowi dowiedział się jak dużo jest na świecie głupich ludzi. Trudno się nie uśmiechnąć.
Niektórzy recenzenci uważają, że treść felietonów zdezaktualizowała się; jeśli nawet odbiór całości może być różny, to na pewno poniższe cytaty są cenne i dzisiaj.
s. 8 "....świat chrześcijański to cywilizacja powstała pod hasłami grzechu i pokuty, cywilizacje wschodnie, zwłaszcza japońska, rządzą się zasadą wstydu i hańby.."
s. 11 „...Mamy dziś do czynienia z odchodzeniem od tradycyjnych Kościołów, ale nie w ateizm czy masowy agnostycyzm, tylko ku.. ..sektom..”
s. 15 „....nie stawiam znaku równości między obiema zbrodniami. Z Gułagu ludzie jednak czasem wracali, z komór gazowych Oświęcimia wrócić się nie dało...”
s. 37 „....demokracja przynosi... ...prawo do panoszenia się głupoty. Za czasów komuny głupota była poniekąd upaństwowiona....”
s.48 „...przypomina mi się fragment 'Czarodziejskiej Góry', gdzie Mann pisze, że człowiek znika i rozwiewa się jak mgła, a zostają po nim przedmioty...”
W felietonach przeważa pesymizm, lecz to słuszniejsze niż niczym nieuzasadniony optymizm. Warto przeczytać!

Georges DUHAMEL - "Krzyk z głębokości"

Georges DUHAMEL - "Krzyk z głębokości"
Duhamel (1884 – 1966), lekarz i autor, nieznany mnie bliżej ani dalej; autor bardzo wielu książek; w Wikipedii najciekawsze:
"...W 1926 r. ogłosił w prasie apel o uwolnienie więźniów politycznych w Polsce. Apel, nieuzgodniony ze stroną polską, spowodował bojkot ze strony polskiego środowiska literackiego podczas wizyty w kraju w tym samym roku. Zajmowała się nim wtedy późniejsza pisarka i feministka Irena Krzywicka, z którą się zaprzyjaźnił."
Omawianą książkę popełnił w 1951 r. Jak mało znaczy w jego dorobku, może świadczyć fakt, ze anglojęzyczna Wikipedia w ogóle jej nie wymienia. A w ogóle zauważyłem szokujące różnice w Wikipedii między wersjami francuską i angielską, a polską. Po polsku - mała wzmianka, tam - szerokie opracowanie, w którym podkreślono Nagrodę Goncourtów, członkostwo Akademii Francuskiej, unanimizm i wymieniono ponad 100 tytułów.
Omawiana książka to autoportret paskudnego dziada, francuskiego przemysłowca Felixa Tallemanda, podobno oportunisty. Podobno, bo tak go określają zagraniczne recenzje, lecz dla nas takie określenie kolaboranta, mordercy, złodzieja i szmalcownika jest nie do przyjęcia; to po prostu szuja!!
Trudno pisać recenzje o negatywnym bohaterze, a szczególnie, gdy nie wzbudza sympatii ani przez chwilę. Również jego krzyk sumienia, krzyk z głębi jego jestestwa o wybaczenie nie sprawia wrażenia szczerości. Naumyślnie używam "krzyk z głębi" zamiast "..z głębokości", bo jakoś bardziej mnie pasuje takie określenie miejsca jego zgryzoty, która siedzi jak kamień w żołądku.
No cóż, dostaliśmy niemiłą historię małego człowieczka, który do grobowej deski się nie zmienił. Nie zdradzam Państwu treści, bo książkę warto samemu przeczytać, tym bardziej, że tylko w Polsce nie jest popularny.

Tuesday 8 March 2016

Robert MUSIL - "Trzy kobiety"

Robert MUSIL - "Trzy kobiety"

Musil (1880 – 1942) - austriacki pisarz, mimo wszystko. Bo wybór miał szeroki: i kariera wojskowa, i dyplom inżyniera i doktorat z psychologii i filozofii (Uniwersytet w Graz, 1909), a on nie, pisarzem uparł się zostać. O ile debiut "Niepokojami wychowanka Toerlessa" miał w miarę udany, to dalszych sukcesów los mu poskąpił, a III tom jego dzieła życia tj "Człowieka bez właściwości" żona, wskutek kompletnego braku zainteresowania, musiała wydać sama. ...Umarł w nędzy i osamotnieniu.
Odgrzebany po wojnie, stał się pośmiertnie popularny jako przedstawiciel modernizmu (ang Wikipedia):
"Jego nieskończone dzieło "Człowiek bez właściwości" jest powszechnie uważane za jedno z największych i najbardziej wpływowych powieści modernistycznych"
Wyczytałem jeszcze, że "motywem przewodnim twórczości Musila była nuda, egzystencjalna pustka". Nie bardzo to rozumiem, ale do "nudy" na pewno wrócę.
W moim długim, dotychczasowym życiu Musil pojawił się raz, około 1966 roku, gdy toczyła się emocjonalna dyskusja wokół filmu "Niepokoje wychowanka Toerlessa" na tamte czasy bulwersującego, bo o powszechnych praktykach homoseksualnych w chłopięcym internacie w Austrii, opartego na debiucie Musila. Ale nawet wtedy nic jego nie przeczytałem.
Obecnie do zainteresowania twórczością Musila przyczynił się Egon Naganowski (1913 – 2000), krytyk literacki, autor dwóch książek o Musilu i jednej o James Joyce. Szczególnie ciekawy jestem monografii o Robercie Musilu pt "Podróż bez końca".
Naganowski jest autorem wstępu do omawianej książki, wstępu niewspółmiernie długiego i poważnego w stosunku do trzech nudnych, banalnych opowiadanek. Gdzieś tam wyczytałem:
"Trzy historie o miłości i śmierci, o trudnych relacjach kochanków czy małżonków".
Nie wiem, nie zauważyłem, może dlatego, że drzemałem. Zmagałem się z sennością niemożebnie, bo żadnej akcji nie było. W pierwszym opowiadaniu ruszyło się, równo, trzy strony przed końcem: oni poszli figlować do jaskini, a małżonek zablokował wyjście olbrzymim głazem. Boże, co za banał!!! To ja Mazepę wolę.
Podczas lektury drugiego opowiadania spać się nie da, a że właśnie coś źle nacisnąłem i cała recenzja zniknęła, to już błędu nie powtórzę i nie będę go streszczał. Pan na Zamku, żona - Portugalka, porzucona na 11 lat przez Pana wojującego z biskupem, mucha, która Pana ukąsiła, młody rodak Portugalki, oswojony wilk i kot z parchami. U Gombrowicza wszystkie elementy stworzyłyby logiczny ciąg, u Musila nie. Ino happy end, bo zabity kot był wysłannikiem Pana Boga. Nic a nic nie zrozumiałem i bardzo dobrze.
W trakcie lektury trzeciego opowiadania, pokazała się na LC entuzjastyczna ocena I tomu „Człowieka bez właściwości” i martwi mnie fakt, że o Musilu i jego dziełach tak mało wiem, a niewiele mnie czasu (i ochoty) zostało, by ten stan zmienić.
W trzecim opowiadaniu Pan, alter ego autora, zadaje się z „prostaczką”, „niepomną swych obowiązków dziewczyną” (s. 136) , która go „omotała”. Wprawdzie z tego „omotania”, to on wychodzi cały i zdrów, a ona żyje w nędzy, zachodzi w ciążę i umiera. Pomijam kwestię dziewictwo a ciąża, bo to temat niebezpieczny z przyczyn religijnych, a tematów do pseudo filozofowania Pan ma wystarczająco dużo. Mamy elementy z „Pigmaliona” Shawa i „Granicy” Nałkowskiej. Jedynym odkryciem tego opowiadania jest, że niektórzy ludzie nie pracują dla przyjemności, lecz dlatego, że muszą, z przyczyn czysto egzystencjalnych. Oczywiście nie jest to odkrywcze dla czytelnika, lecz dla autora - inżyniera, doktora filozofii, jak najbardziej.
Może nie dorosłem do Musila, może się do niego przekonam po ewentualnym przeczytaniu Naganowskiego, w każdym razie, dzisiaj uważam czas na lekturę za stracony, a bardziej dla świętego spokoju niż z racji uznania daję gwiazdek 4.


Monday 7 March 2016

Italo CALVINO - "Baron drzewołaz"

Italo CALVINO - "Baron Drzewołaz"

Przed kilkoma godzinami recenzowałem pierwszą część tej trylogii opatrzonej tytułem "Nasi przodkowie", w skład której wchodzą: "Wicehrabia przepołowiony" (1952), "Baron Drzewołaz" (1957) oraz "Rycerz nieistniejący" (1959), nie będę więc powtarzał informacji tam zamieszczonych, a przechodzę od razu do książki, którą nie jestem w stanie, tak się zachwycić, jak pierwszą częścią, bo tam dominowała chęć pogodzenia samoistnych sprzeczności, a tu bazą jest izolacja na własne życzenie. Może inaczej to wyrażę: stary jestem i buntownicy już mnie mniej kręcą niż w młodości, bo poznałem ich zbyt wielu tak w życiu, jak i w literaturze. Jeszcze retoryczne pytanie: czy tytuł barona jest warunkiem sine qua non postępowania jak bohater?
Podstawowym tematem jest relacja między jednostką a społeczeństwem, lecz prędko o tym zapominamy, gdyż Calvino jest poetą i czarodziejem, i przenosi nas do krainy baśni, w której najważniejsza jest subtelna miłość.
Nie ma żadnego sensu dalsze zachwalanie tego tomu czy też całej trylogii, bo kto miał się dowiedzieć, to już się dowiedział, że lektura to wyborna. A, żem stary złośliwy zgred, to zdradzę, że ukochana na stronie 302 krzyczy do ukochanego:
„Ty małpo złośliwa, ty potworze!”
- i wdrapuje się na kasztanowiec.

Italo CALVINO - "Wicehrabia przepołowiony"

Italo CALVINO - "Wicehrabia przepołowiony"

Calvino (1923 -1985) pisarz włoski, który podobno tworzył w stylu neorealistycznym, by później pisać teksty alegoryczne i fantasy. Najważniejsze jest słowo "podobno", bo wybitni szufladkowacze umiejscawiali twórczość Calvino w najdziwniejszych miejscach, takich jak postmodernizm, powieść gotycka czy realizm magiczny. Nazywali jego utwór "parafrazą siedemnastowiecznej powieści fantastycznej" lub też nawiązaniem "do wątku przepołowionego bohatera z 'Dr Jekyll i pan Hyde' ". No i wszyscy bajdurzyli o "dwoistości ludzkiej natury"
"Wicehrabia przepołowiony" (1952) to pierwsza część trylogii pt "Nasi przodkowie", której dalsze części to "Baron drzewołaz' (1957) i "Rycerz nieistniejący" (1959). Oczywiście wszystkie trzy tomy Państwu polecam. A dlaczego ?
"Wicehrabiego...." dlatego, bo lubię baśnie, a ta, czytana ponownie, po równo 50 latach, dalej mnie bawi i wzrusza. Nie może być inaczej, bo to opowieść o sumarycznej miłości do kobiety; sumarycznej bo inspirowanej zarówno dobrem, jak i złem tkwiącym w naturze bohatera.
Czytajcie i się wzruszajcie, nie bacząc na uczone kwalifikacje tej pięknej baśni.

Aleksander BOCHEŃSKI - "Dzieje głupoty w Polsce"

Aleksander BOCHEŃSKI - "Dzieje głupoty w Polsce"

Aleksander Adolf Maria Bocheński (1904 -2001), to młodszy brat mojego ulubionego mędrca, dominikanina Józefa Marii (1902 -1995), który zdobył licencję lotniczą po 70-ce, i starszy brat "Sprawiedliwej wśród Narodów Świata", Olgi Zawadzkiej (1905 - 2008) oraz myśliciela Adolfa Marii (1909 – 1944). Nim przejdę do jego genialnej książki, zwalczanej przez apologetów Polski, nazwijmy to umownie "sienkiewiczowskiej", tak w PRL-u, jak i wśród piewców wspaniałości wszystkich kolejnych RP, od I po IV, prowokacyjnie przytaczam fragment wypowiedzi Konrada Rękasa z 19.12.2012 zamieszczonego na:
http://www.konserwatyzm.pl/artykul/7891/aleksander-bochenski-o-stanie-wojennym
Motto: „Miejmy nadzieję, że połączone siły zwolenników rozsądku i zdyscyplinowania potrafią przeciwstawić się skutecznie emocjom heroldów szaleństwa i warcholstwa.” Aleksander BOCHEŃSKI, „Zadania inteligencji polskiej”, w: „Tygodnik Polski” nr 7 (14) 12 II 1983 r......
".....Aleksander Bocheński był bez wątpienia najwybitniejszym umysłem politycznym, jaki trafił się Polsce w drugiej połowie XX wieku. Zakres jego zainteresowań obejmował geopolitykę, historiografię, historię gospodarczą, politykę przemysłową, a także wychowanie młodzieży i kształtowanie kolejnych pokoleń. Był jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ale jednocześnie i poczytnych autorów niezależnych doby PRL, przed stanem wojennym stroniącym jednak od indywidualnej aktywności politycznej (mimo raczej towarzyskich związków z PAX-em i ChSS). Właśnie jednak przełom 13 grudnia 1981 r. okazał się też cezurą dla autora „Dziejów głupoty w Polsce”, który pomimo ukończenia 77 lat - zdecydował się zająć jasne stanowisko wobec działań generała Wojciecha Jaruzelskiego i włączyć w tworzenie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego...."
Powyższe potwierdza wielkość Bocheńskiego, którego priorytetem było dobro Polski. (Przypomnimy, że wśród dorosłych uczestników tamtych wydarzeń, a więc roczników 1966 i wcześniejszych, zdecydowanie dominuje przekonanie o słuszności decyzji Jaruzelskiego).Teraz już zapraszam do poznania książki, ale tylko tych z Państwa, którzy świadomie decydują się poznać prawdziwą historię Polski, bardzo różną od nauczanej w szkołach i propagowanej przez obóz Kaczyńskiego i IPN.
Proszę Państwa! To jest tak bogaty i szczegółowo analityczny materiał, że uginam się pod jego ciężarem i decyduję się na wypisanie tylko paru istotnych zdań, które niewątpliwie pobudzą ciekawość Państwa i skłonią do lektury. Do wzmożonej czujności emocjonalnej i intelektualnej przywołuje nas proste, prawdziwe stwierdzenie, które zresztą Bocheński przekonująco argumentuje (s. 12):
"..Niestety, Polska nie chciała bić się będąc silną i dlatego musiała potem bić się, będąc już bardzo słabą".
Bocheński uważa za wielce istotną sytuację geopolityczną naszych sąsiadów, która powinna być uwzględniana przy podejmowaniu wiążących decyzji dla Polski. Pisząc o sytuacji przedrozbiorowej u naszych sąsiadów stwierdza (s. 14):
"...Rosja zgodziła się na pierwszy rozbiór pod grozą sojuszu turecko – austriackiego i szantażu ze strony Prus, które oferując rozbiór, mogły jednocześnie, w razie odmowy, grozić przystąpieniem do bloku antyrosyjskiego. Akcja przeciwpolska była cementem łączącym oba mocarstwa...."
Ha, ha, jak to historia się powtarza!! (por. Pakt Ribbentrop-Mołotow czy obecny bałtycki rurociąg). Autor, we wstępie, tłumaczy, że przedstawiając nam zbiór niezależnych pamfletów, nie jest w stanie uniknąć wielokrotnego powtarzania się. Oczywiście, to przekłada się na bałagan w moich uwagach. I tak już na stronie 17 mamy pierwszą podsumowującą refleksję, którą chętniej ujrzałbym we wnioskach na końcu książki:
"...Przeciętny Polak przez 150 lat dałby się zabić za to, że to konfederacja barska, Sejm Czteroletni i Kościuszko ratowali, a Stanisław August i późniejsi ugodowcy ja zgubili, ergo, że naśladując tych "patriotów" barskich, działało się na korzyść Polski, a naśladując mądrego króla, na jej szkodę. Tak to nas historia była 'vitae magistra'...."
Poprawka, po 221 latach nasilają się tendencje do tworzenia "jedynej słusznej, patriotycznej, bogoojczyźnianej" historii Polski.
Przed następnym cytatem proponuję Państwu króciutką przerwę na zastanowienie się co wiecie o wybuchu Powstania Listopadowego ? Bo ja ze szkoły zapamiętałem haniebną postawę Lelewela, który wypuścił rozentuzjazmowaną młodzież w maliny, a z czasów pozaszkolnych list Zamojskiej do męża, o zadymie garstki pijanych wyrostków, którzy nawet browaru podpalić nie potrafili. No to teraz cytat z Bocheńskiego... (s. 20):
„..W roku 1815 koncepcja polsko – rosyjska znajduje swoje znakomite jakościowo, choć nie terenowo, rozwiązanie. Na podstawie unii personalnej z Rosja powstaje Królestwo Polskie, teoretycznie niezależne od Rosji. Po pierwszych latach bezładu Lubecki odbudowuję gospodarkę. Samo istnienie Królestwa jest poręką nieprzyjaźni Rosji z Prusami i Austrią, jest wieczna groźba oderwania od tych państw germańskich reszty ziem polskich, może i reszty ziem słowiańskich. Jest to drogi sen carów rosyjskich. Niestety, w przeddzień niemal jego urzeczywistnienia kilku młodych ludzi powodując się zadrażnieniami, a więcej jeszcze irracjonalną ambicją narodową, ogłasza powstanie. Reszta naród idzie za hasłem kilku podchorążych. Wszystkie szanse są znowu przez nas samych przekreślone... ..Królestwo Polskie przestaje istnieć, staje się prowincją rosyjską, zachowując ledwie ślady odrębności....”
Przy propagowanej w Polsce rusofobii i ekstremalnej nienawiści do naszego wschodniego słowiańskiego sąsiada zdrowie przeciętnego czytelnika nadszarpnąłem, ale to małe piwo przed śniadaniem, które teraz nastąpi (s. 20):
(po upadku powstania) ...”..zaczyna się najzupełniej umykający analizie rozumowej i logicznej fenomen. Psychologia polska.. ..zaczyna oddalać się od wszelkiego myślenia, pada łupem psychozy zbiorowej, którą nazwano 'mesjanizmem'. Polacy wierzą głęboko, ze ich naród jest Chrystusem narodów, że cierpi niewinnie za inne ludy, że im więcej cierpi, tym lepiej, że zmartwychwstanie w danej chwili za sprawą cudu Bożego i ogólnej rewolucji. Najwięksi polscy poeci: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński hołdują częściowo tej aberracji...”
Lata mijają, mesjanizm i aberracja mają się dobrze.
Do zareklamowania tych parę słów starczy, a ja chcę wytrwałym czytelnikom pragnę polecić z całego serca, starszego brata autora, o. Józefa Marię Bocheńskiego, najwybitniejszego specjalistę od „homo sovieticus”